Czołem,
Całkiem sporo się działo ostatnio.
Jednak z powodu silniejszego przyciągania piwa niż komputera po
prostu nie miałem czasu siąść i napisać tego i owego. Na
podstawie naszego doświadczenia, gdzie sami byliśmy królikami
doświadczalnymi, obliczyliśmy, że 4 zgrzewki piwa nie starczą nam
do soboty, kiedy to pójdziemy zwiedzać Meru, w celu kupienia
kolejnych pamiątek, prezentów, ubranek. Pogoda raz dopisuje
(wczoraj się pierwszy raz opalalismy przez ponad 40 minut, po
bogatym w groch i fasolę lunch'u), a raz jest zimno, pochmurnie. W
Polsce pewnie widać piękny deszcz meteorytów, nad Chaaria widać
czarno-szare plamy chmur zasłaniające nawet bardzo silnie świecący
księżyc. No to teraz trochę co tam u nas:
U Artura na oddziale męskim jak zwykle
historie nie z tej ziemii. Tym razem nie o oddziałowym kiblowaniu,
ale o poważniejszych rzeczach. Trzy dni temu pewien czarny jegomość
zajmujący się sierocińcem dla dzieci z ulicy znalazł w buszu 16
letniego chłopaka. Chłopiec wylądował w lesie ponieważ rodzina
wyparła się go z powodu bardzo "tragicznej" choroby –
epilepsji. Wyrzucili, problem z głowy, w Afryce dla słabych
jednostek miejsca nie ma, nawet w całkiem bogatej Kenii. Jak na
kraje Afrykii oczywiście. Jak wygląda ofiara losu? Pół centymetra
obściskującego go brudu, pokrzywiony, nie rusza się samemu już od
dłuższego czasu z powodu, który zaraz opiszę, nie mówi nic,
prócz pojedynczych słów, niedożywiony (znaczy się można dotknąć
kijem kręgosłupa przez żebra, a jeśli nie lubicie barwnych opisów
to po prostu tak samo jak anorektyk). Po trzech dniach leżenia na
oddziale w końcu ktoś go umył. Jedno mycie nie starczyło,
ponieważ chlopak jest jak ogr, albo cebula – trzeba warstwę po
warstwie, nie żartuję. Był tak brudny, że nie można było mu
zrobić EKG, nie ma mowy żeby przykleić do klatki piersiowej
elektrod, bo przy namoczeniu ich leciało błoto. Prócz mało
problematycznej epilepsji, biedak cierpi z wiele gorszej choroby –
Tungiazy (tungiasis po angielsku, nie wiem jak po polsku, w
kiswahilii nazywa się to Tunga). Obok zdjęcia nóg, ręce miał
takie same, ale chłopak jest tak wycieńczony, że Artur nie miał
serca go przekładać. Leczenie jest niesamowicie drogie,
ubezpieczenie, nawet gdyby je miał – nie obejmuje leczenia
tungiasis, tedy jedynym sposobem jest chirurgiczne opracowanie zmian
i kąpanie w nadmanganianie potasu. Niestety leczenie chirurgiczne
często kończy się nawrotem choroby, a on na pewno nie zarobi na
bardzo drogie, ale też skuteczne leczenie.
Kolejna prawdziwa historia, to krótkie
starcie między pokoleniami. Ojciec może coś sobie pogadał do
synka, ale ten już trochę podrósł, i krzyknał do niego "you
dont joke with me!" i rzucił pokaźnym kamolem w swego rodzica.
Skałka rykoszetem odbiła się od obojczyka w twarz czyniąc
niesamowity obrzęk w obu miejscach. Młody jeszcze nie nauczył się
używać pangii. Ku naszemu zdziwieniu na RTG nie wyszło nic, a
facet zwija się po prostu z bólu, tedy pożegnał dzisiaj oddział.
Inny facet dzisiaj zaczepiał Artura
łapiąc go za rękę, za koszulę mówiąc, że ma mu zapłacić, za
to, że całą noc pilnuje oddziałów, hehe... Mzungu są tu
traktowani jak bankomaty, czasem w bardzo bezczelny sposób, ale na
szczęście brakuje im uporu arabów. To by był dramat gdyby tak
samo bezczelnie się zachowywali.
Prócz tego, kolejny bardzo późno
rozpoznany rak żoładka – cierpliwy pacjent wyhodował guza
wielkości połowy piłki do nogi. Naprawdę dużo cierpliwości w to
włożył. Inny facet z nietypowym ostrym brzuchem, bo bez objawów
otrzewnowych, rozdęty, wielki, z uogólnionym bólem, z zatrzymaniem
moczu pokazał w czasie laparotomii, że miał dość stary
sperforowany wyrostek robaczkowy, sperforowany pęcherz moczowy, no i
odpowiednie co do stanu wydzieliny w środku brzucha. Wcześniej
prezentował objawy zakażenia układu moczowego z nadłonowym bólem
brzucha, tak wyrostek potrafi płatać filge lekarzom.
Jak się okazało, w przeciwieństwie
do naszego kraju, gdzie można podać pacjentom ugryzionym przez węże
antytoksynę (jak się mylę, to poprawcie mnie), to w Afryce czegoś
takiego oczywiście nie ma – jesli udziabie Ciebie wąż to tak:
Jest alergia/obrzęk? No to sterydy. Nie ma? To tylko do tego
antybiotyki i do domu. A jak wcześniej pisałem – takie ugryzienia
mogą skonczyć się zarypiastą martwicą, jaką sobie trudno
wyobrazić, teraz będziemy robili więcej zdjęć, bo bliżej
wyjazdu, tym mniej szefa się będziemy bali, który kręcił nosem
na to, że chcemy zrobić zdjęcia jak coś widzimy.
U mnie zaś ostatnio było dośc
kłótliwie, ponieważ czarny kolega z pracy, który okłamał nas,
że jest lekarzem z Tanzanii okazał się pielęgniarzem, do tego
szamanem, a nie medykiem. Dawno widać nosa nie wcisnął między
kartki jakiejś medycznej książki, tylko w biblii traci czas na te
same modły, sprzedając je pacjentom z niemal zawsze tą samą
diagnozą – psychosomatyzm. Krew mnie zalała, kiedy dzisiaj
widziałem, jak kolega i koleżanka z włoch, którzy przyjechali na
ten tydzień pouczyć sie do Chaaria (a byli w Katunga, pisałem o
nich nieco wcześniej) bierze młodego do mojej pacjentki i mówi mu
jakieś pierdoły niestworzone, kończąć, że ona cała to
"psychosomatyzm". A ja powiem co jej jest – miała ostry
brzuch od wgłobienia jelit, przy tym przesiękał płyn do brzucha,
ten się zakaził – doszło do sepsy, która spowodowała
niewydolność wątroby i nerek. Po tym jak w sumie całkiem prosto
się ją wyleczyło w tym czarnym padole, przyszła znowu z bólem
brzucha. Na razie podejrzenie jest takie, że od tamtego stanu
(trwającego ponad 2 tygodnie) zrobiły sie jej jakieś zrosty, plus
to, że jest po cesarskich cięciach, to reasumująć – gdy się
wyleczy z infekcji doktor Beppe weźmie ja na laparotomię zwiadowczą
i zrobi małe co nieco w brzuchu. Ale gdzie tu psychosomatyzm?
Tak samo dzisiaj do mnie się pluł za
to, że nie zgodziłem się zrobić EKG pacjentce 18 letniej, której
"niesamowicie poważnym problemem, który ja zaniedbuję, bo
jestem ignorantem" (tak do mnie powiedział) jest to, że ma
cichutki szmer niedomykalności zastawki dwudzielnej i... Kłujący
jak paluszkiem ból na skórze (sama to przyznała, że ten ból jest
taki zewnętrzny). To dziadowi powiedziałem, że niech przestanie
się modlić, tylko wróci do książek. Przepraszam wszystkich
wierzących, ale ten gośc każdemu wsadza psychosomatyzm, sprzedaje
diazepam i daje wersety z biblii. Nie umiem tego tolerować, hehe...
Prócz tego przyjęta została kobieta,
która uwaga! Przerwę przypominając normy heboglobiny dla kobiet –
12,5g/dl zaczyna się łagodna anemia, potem 9g/dl umiarkowana,
poniżej 8 ciężka, poniżej 6g/dl zagrażająca życiu. A teraz
uwaga – kobieta przyszła na własnych nogach z heboglobiną...
2,6g/dl. Powinna dawno wąchać kwiatki od spodu, a ona nie dosyć,
że sie uśmiecha, gada, żyje – to jeszcze sama chodzi bez pomocy,
co za dziwy. Czy ktoś może wie czy są jakieś sytuacje, kiedy
hemoglobina może w badaniach wyjść tak niska, a w rzeczywistości
jest wysoka? Jakieś błędy laboratoryjne, coś z nawodnieniem,
jakaś choroba krwinek? Bardzo mnie to ciekawi, ale jednak na razie
czeka na przetoczenie krwi.
Poza tym jak zwykle zostajemy sami na
oddziałach z Arturem i wiecznie zajętym dr. Beppe, który ma
mnóstwo ważnych spraw na głowie. No i przyszło nam się zmierzyć
ze wstrzasem kardiogennym - obrzękiem płuc i zawałem
przednio-przegrodowym serca. Ale ten zawał już 3 dniowy, jakies
patologiczne QS od V1-V3 (jeśli się mylę, proszę nie kapować
naszym asystentom, bo mi szmaty powstawiają za pisanie głupot,
dlatego poprawcie jeśli sę mylę w czymś). Dusi się w oczach,
wszystkie dodatkowe mięśnie oddechowe buchają parą, spocona,
zmęczona – podaliśmy jej w 3h 1litr płynów, ponieważ ciśnienie
było niewyczuwalne z powodu braku pulsu. Do tego 60mg furosemidu
żeby posikała to co w płucach i nogach zatrzymała, adrenalina,
trochę tlenu (który sami musieliśmy zamontować do ściany, bo
robotnicy nie zmienili tych wielkich 2 metrowych butli, hehe). No i
tyle z pomocy, po 2h wątpliwości, ponieważ całkowicie sami
wszystko musieliśmy zrobić, a my przecież pacanki na 5 roku
jesteśmy – udało się w sumie jakoś ją wyrównać, jest puls,
woda z płuc możliwe że zaczyna schodzić, coś sika – także
zobaczymy sie z nią wieczorkiem, żeby sprawdzić jak się ma.
Szkoda że nie ma tu specjalisty, który by nas nauczył,
odpowiednich leków, kardiomonitora, kompletnie nic – byśmy się
przynajmniej nauczyli porządnie. Zabawne że officer w sumie miał
to w nosie i sobie poszedł.
No i teraz jesteśmy po kolacji, w
sumie wyciągnięcie jej z tego nie było trudne jak czasem mówiono
na uczelni. Ale w sumie na tym sie kończy pomoc – w Afryce leczy
się objawowo, nic więcej w sumie nie mozna dla tej kobiety zrobić.
Na razie tyle ponieważ musimy uciekać
na kolację,
(wiem że przed chwilą pisałem że z
niej wróciliśmy)
miłego wieczoru i do następnego!
P.S. Dlatego, że malutko tutaj zdjęć,
to jeszcze puszczam fotkę-ciekawostkę. Dzieciaczek po ataku pangą
– paluchy skręcone przez majstra brata Beppe. Zamiast drutów
Kirschnera użyte zostały... Igły! Zwykłe igły. I co najlepsze –
to przecież działa, a ręka dziecka ładne się goi. Na zdjęciu
tydzień po operacji.