środa, 14 sierpnia 2013

Kolejny tydzień chyli się ku końcowi (środa).

Czołem,

Całkiem sporo się działo ostatnio. Jednak z powodu silniejszego przyciągania piwa niż komputera po prostu nie miałem czasu siąść i napisać tego i owego. Na podstawie naszego doświadczenia, gdzie sami byliśmy królikami doświadczalnymi, obliczyliśmy, że 4 zgrzewki piwa nie starczą nam do soboty, kiedy to pójdziemy zwiedzać Meru, w celu kupienia kolejnych pamiątek, prezentów, ubranek. Pogoda raz dopisuje (wczoraj się pierwszy raz opalalismy przez ponad 40 minut, po bogatym w groch i fasolę lunch'u), a raz jest zimno, pochmurnie. W Polsce pewnie widać piękny deszcz meteorytów, nad Chaaria widać czarno-szare plamy chmur zasłaniające nawet bardzo silnie świecący księżyc. No to teraz trochę co tam u nas:

U Artura na oddziale męskim jak zwykle historie nie z tej ziemii. Tym razem nie o oddziałowym kiblowaniu, ale o poważniejszych rzeczach. Trzy dni temu pewien czarny jegomość zajmujący się sierocińcem dla dzieci z ulicy znalazł w buszu 16 letniego chłopaka. Chłopiec wylądował w lesie ponieważ rodzina wyparła się go z powodu bardzo "tragicznej" choroby – epilepsji. Wyrzucili, problem z głowy, w Afryce dla słabych jednostek miejsca nie ma, nawet w całkiem bogatej Kenii. Jak na kraje Afrykii oczywiście. Jak wygląda ofiara losu? Pół centymetra obściskującego go brudu, pokrzywiony, nie rusza się samemu już od dłuższego czasu z powodu, który zaraz opiszę, nie mówi nic, prócz pojedynczych słów, niedożywiony (znaczy się można dotknąć kijem kręgosłupa przez żebra, a jeśli nie lubicie barwnych opisów to po prostu tak samo jak anorektyk). Po trzech dniach leżenia na oddziale w końcu ktoś go umył. Jedno mycie nie starczyło, ponieważ chlopak jest jak ogr, albo cebula – trzeba warstwę po warstwie, nie żartuję. Był tak brudny, że nie można było mu zrobić EKG, nie ma mowy żeby przykleić do klatki piersiowej elektrod, bo przy namoczeniu ich leciało błoto. Prócz mało problematycznej epilepsji, biedak cierpi z wiele gorszej choroby – Tungiazy (tungiasis po angielsku, nie wiem jak po polsku, w kiswahilii nazywa się to Tunga). Obok zdjęcia nóg, ręce miał takie same, ale chłopak jest tak wycieńczony, że Artur nie miał serca go przekładać. Leczenie jest niesamowicie drogie, ubezpieczenie, nawet gdyby je miał – nie obejmuje leczenia tungiasis, tedy jedynym sposobem jest chirurgiczne opracowanie zmian i kąpanie w nadmanganianie potasu. Niestety leczenie chirurgiczne często kończy się nawrotem choroby, a on na pewno nie zarobi na bardzo drogie, ale też skuteczne leczenie.

Kolejna prawdziwa historia, to krótkie starcie między pokoleniami. Ojciec może coś sobie pogadał do synka, ale ten już trochę podrósł, i krzyknał do niego "you dont joke with me!" i rzucił pokaźnym kamolem w swego rodzica. Skałka rykoszetem odbiła się od obojczyka w twarz czyniąc niesamowity obrzęk w obu miejscach. Młody jeszcze nie nauczył się używać pangii. Ku naszemu zdziwieniu na RTG nie wyszło nic, a facet zwija się po prostu z bólu, tedy pożegnał dzisiaj oddział.

Inny facet dzisiaj zaczepiał Artura łapiąc go za rękę, za koszulę mówiąc, że ma mu zapłacić, za to, że całą noc pilnuje oddziałów, hehe... Mzungu są tu traktowani jak bankomaty, czasem w bardzo bezczelny sposób, ale na szczęście brakuje im uporu arabów. To by był dramat gdyby tak samo bezczelnie się zachowywali.

Prócz tego, kolejny bardzo późno rozpoznany rak żoładka – cierpliwy pacjent wyhodował guza wielkości połowy piłki do nogi. Naprawdę dużo cierpliwości w to włożył. Inny facet z nietypowym ostrym brzuchem, bo bez objawów otrzewnowych, rozdęty, wielki, z uogólnionym bólem, z zatrzymaniem moczu pokazał w czasie laparotomii, że miał dość stary sperforowany wyrostek robaczkowy, sperforowany pęcherz moczowy, no i odpowiednie co do stanu wydzieliny w środku brzucha. Wcześniej prezentował objawy zakażenia układu moczowego z nadłonowym bólem brzucha, tak wyrostek potrafi płatać filge lekarzom.

Jak się okazało, w przeciwieństwie do naszego kraju, gdzie można podać pacjentom ugryzionym przez węże antytoksynę (jak się mylę, to poprawcie mnie), to w Afryce czegoś takiego oczywiście nie ma – jesli udziabie Ciebie wąż to tak: Jest alergia/obrzęk? No to sterydy. Nie ma? To tylko do tego antybiotyki i do domu. A jak wcześniej pisałem – takie ugryzienia mogą skonczyć się zarypiastą martwicą, jaką sobie trudno wyobrazić, teraz będziemy robili więcej zdjęć, bo bliżej wyjazdu, tym mniej szefa się będziemy bali, który kręcił nosem na to, że chcemy zrobić zdjęcia jak coś widzimy.

U mnie zaś ostatnio było dośc kłótliwie, ponieważ czarny kolega z pracy, który okłamał nas, że jest lekarzem z Tanzanii okazał się pielęgniarzem, do tego szamanem, a nie medykiem. Dawno widać nosa nie wcisnął między kartki jakiejś medycznej książki, tylko w biblii traci czas na te same modły, sprzedając je pacjentom z niemal zawsze tą samą diagnozą – psychosomatyzm. Krew mnie zalała, kiedy dzisiaj widziałem, jak kolega i koleżanka z włoch, którzy przyjechali na ten tydzień pouczyć sie do Chaaria (a byli w Katunga, pisałem o nich nieco wcześniej) bierze młodego do mojej pacjentki i mówi mu jakieś pierdoły niestworzone, kończąć, że ona cała to "psychosomatyzm". A ja powiem co jej jest – miała ostry brzuch od wgłobienia jelit, przy tym przesiękał płyn do brzucha, ten się zakaził – doszło do sepsy, która spowodowała niewydolność wątroby i nerek. Po tym jak w sumie całkiem prosto się ją wyleczyło w tym czarnym padole, przyszła znowu z bólem brzucha. Na razie podejrzenie jest takie, że od tamtego stanu (trwającego ponad 2 tygodnie) zrobiły sie jej jakieś zrosty, plus to, że jest po cesarskich cięciach, to reasumująć – gdy się wyleczy z infekcji doktor Beppe weźmie ja na laparotomię zwiadowczą i zrobi małe co nieco w brzuchu. Ale gdzie tu psychosomatyzm?

Tak samo dzisiaj do mnie się pluł za to, że nie zgodziłem się zrobić EKG pacjentce 18 letniej, której "niesamowicie poważnym problemem, który ja zaniedbuję, bo jestem ignorantem" (tak do mnie powiedział) jest to, że ma cichutki szmer niedomykalności zastawki dwudzielnej i... Kłujący jak paluszkiem ból na skórze (sama to przyznała, że ten ból jest taki zewnętrzny). To dziadowi powiedziałem, że niech przestanie się modlić, tylko wróci do książek. Przepraszam wszystkich wierzących, ale ten gośc każdemu wsadza psychosomatyzm, sprzedaje diazepam i daje wersety z biblii. Nie umiem tego tolerować, hehe...

Prócz tego przyjęta została kobieta, która uwaga! Przerwę przypominając normy heboglobiny dla kobiet – 12,5g/dl zaczyna się łagodna anemia, potem 9g/dl umiarkowana, poniżej 8 ciężka, poniżej 6g/dl zagrażająca życiu. A teraz uwaga – kobieta przyszła na własnych nogach z heboglobiną... 2,6g/dl. Powinna dawno wąchać kwiatki od spodu, a ona nie dosyć, że sie uśmiecha, gada, żyje – to jeszcze sama chodzi bez pomocy, co za dziwy. Czy ktoś może wie czy są jakieś sytuacje, kiedy hemoglobina może w badaniach wyjść tak niska, a w rzeczywistości jest wysoka? Jakieś błędy laboratoryjne, coś z nawodnieniem, jakaś choroba krwinek? Bardzo mnie to ciekawi, ale jednak na razie czeka na przetoczenie krwi.

Poza tym jak zwykle zostajemy sami na oddziałach z Arturem i wiecznie zajętym dr. Beppe, który ma mnóstwo ważnych spraw na głowie. No i przyszło nam się zmierzyć ze wstrzasem kardiogennym - obrzękiem płuc i zawałem przednio-przegrodowym serca. Ale ten zawał już 3 dniowy, jakies patologiczne QS od V1-V3 (jeśli się mylę, proszę nie kapować naszym asystentom, bo mi szmaty powstawiają za pisanie głupot, dlatego poprawcie jeśli sę mylę w czymś). Dusi się w oczach, wszystkie dodatkowe mięśnie oddechowe buchają parą, spocona, zmęczona – podaliśmy jej w 3h 1litr płynów, ponieważ ciśnienie było niewyczuwalne z powodu braku pulsu. Do tego 60mg furosemidu żeby posikała to co w płucach i nogach zatrzymała, adrenalina, trochę tlenu (który sami musieliśmy zamontować do ściany, bo robotnicy nie zmienili tych wielkich 2 metrowych butli, hehe). No i tyle z pomocy, po 2h wątpliwości, ponieważ całkowicie sami wszystko musieliśmy zrobić, a my przecież pacanki na 5 roku jesteśmy – udało się w sumie jakoś ją wyrównać, jest puls, woda z płuc możliwe że zaczyna schodzić, coś sika – także zobaczymy sie z nią wieczorkiem, żeby sprawdzić jak się ma. Szkoda że nie ma tu specjalisty, który by nas nauczył, odpowiednich leków, kardiomonitora, kompletnie nic – byśmy się przynajmniej nauczyli porządnie. Zabawne że officer w sumie miał to w nosie i sobie poszedł.
No i teraz jesteśmy po kolacji, w sumie wyciągnięcie jej z tego nie było trudne jak czasem mówiono na uczelni. Ale w sumie na tym sie kończy pomoc – w Afryce leczy się objawowo, nic więcej w sumie nie mozna dla tej kobiety zrobić.

Na razie tyle ponieważ musimy uciekać na kolację,

(wiem że przed chwilą pisałem że z niej wróciliśmy)

miłego wieczoru i do następnego!
P.S. Dlatego, że malutko tutaj zdjęć, to jeszcze puszczam fotkę-ciekawostkę. Dzieciaczek po ataku pangą – paluchy skręcone przez majstra brata Beppe. Zamiast drutów Kirschnera użyte zostały... Igły! Zwykłe igły. I co najlepsze – to przecież działa, a ręka dziecka ładne się goi. Na zdjęciu tydzień po operacji.

2 komentarze:

  1. Dziękuję , bardzo dziękuję , właśnie miałem zjeść lekką kolację..

    OdpowiedzUsuń
  2. Czesc wodzu,
    zdarza sie ze kobiety chodza z taka Hb,widzialem kilka.Mogla byc tez rozcienczona.Tez sieTrzeba by wyklucz<yc obfite mczki,i inne krwawienia.ETc napisz do mnie na priv reszte morfologii (leuk+ plytki) i jaki ma poziom Fe.
    czym sie te pchle od tungozy leczy- eliminacja chirurgiczna i antyseptyki,bo szczerze mowiac to ksiazkowa wiedza dla mnie.
    pzdr z ESP

    OdpowiedzUsuń