Takie osy mają po 5cm długości i wyglądają groźnie. |
... Przyniósł deszcz. Całą noc
padało, by dolać jeszcze nad ranem i sprawić, że poniedziałek
będzie luźniejszy od poprzednich. Pogoda skutecznie odstrasza
klienterię, ponieważ każdy obawia sie nieprzejezdnych dróg,
mataty mogą utopić się w błocisku czychającym w postaci
niepozornych "plam". Jednak dzisiejszy i ostatnie dnie
przyniosły trochę ciekawych spraw na oddziały.
Ćma, dobre 10cm. |
Mamy w tym tygodniu dwie pacjentki,
które z uśmiechem opowiadają jak to chciały się zabić (ale już
im lepiej) połykając "coś", a mianowicie związki
fosforoorganiczne – jakieś różności używane w rolnictwie. Oczy
są szpilkowate, z pyska tocza pianę, język, policzki, przełuk,
żołądek pełne są owrzodzeń z powodu drążących rany kwasów
(jesli się mylę, że to nie są kwasy, to proszę o poprawienie
mnie). Tak wygląda to typowo. Kłótnia z mamą, tatą, niechciane
dziecko, facet denerwuje, po prostu się wszystkiego ma dość i łyk.
Ale jakoś po próbie samobójstwa są to zawsze inni ludzie, żadnych
oznak depresji, smutku, zawsze "mizuri, mizuri" czyli
dobrze.
A tutaj focia naklejki pojawiającej się na wielu drzwiach, oknach
– mówi o tym, że trzeba... wietrzyć. Nie wierzę w to, że to mi
pomoże, kiedy spotykam cherlających gruźlicą pacjentów. Dopiero
po 2-3 tygodniach podjęcia leczenia przestają prątkować, a do
tego czasu ja już zdążyłem z nimi spędzić średnio po 5 minut
dwa razy dziennie w izbie przyjęć. Śmieszy mnie to, ze na stronie
WHO i wytycznych jest coś o profilaktyce w przypadku ekspozycji. Nie
ma szans żeby się truć lekami całe życie w ramach profilaktyki z
powodu kaszlącego gruźlika.
A tutaj jedno zdjęcie z komórki,
gdzie na tle przestrzennej sawanny stoi sobie naprawdę ładny
ptaszek. Podobnie jak większośc ptaków towarzyszących
codzienności w Chaaria – i ten nie śpiewa. Ostatnio jednak
słychać coraz ambitniejsze dźwięki, a bezchmurne, gwieździste
nocy z całkowicie obcym nieboskłonem zachęcają, by marzyć o
kolejnych powrotach do Kenii. Nie ma nawet jednego zadymionego
brumienia samochodu przez długie, nocne godziny. Naprawdę kojące.
Tak poza tym to zdarzyło się
ugryzienie węża, niestety niewiadomo jakiego, ale zapalenie i
reakcja od ugryzienia była dość błyskawiczna. Kobieta trafiłą
do szpitala w 15 min po ugryzieniu powyżej miejsca ugryzienia (drugi
palec) na śródręczu pojawił się bardzo duży obrzęk, a w ciągu
5 minut gdy szukaliśmy miejsca do wkłucia zapalenie ruszyło na
całe przedramię, także prędkość była dość trwożąca. W
takich wypadkach nie używa się nic innego niż sterydy i
antybolców, na resztę się po prostu czeka. Dzisiaj, dzień po
zajściu, obawiałem się, czy na ręce nie pojawi sie martwica, ale
szczęściem kobitka jest bez dolegliwości, więc można było ja
wyprosić do domu. Piszę, że szczęściem, ponieważ jest kilka
rodzajów węży, po których przepaskudnych zębiskach i toksynach w
miejscu obrzękniętej nogi zaczyna pojawiać się martwica,
pozostawiając po sobie rany wielkości połowy łydki. Takie rany
goją się tygodniami, czasem wymagają przeszczepu skóry.
Na obchodzie na oddziale pediatrycznym
jak zwykle dzieci prezentują bogaty wachlarz kolorów w swoich
wymiocinach i biegunkach, w większości chorując na malarię i
zapalenia płuc. Cieszy mnie fakt, że dzieciaczek z niewydolnością
serca się poprawia, ale wątpię, by kardiologia, kardiochirurgia
dziecięta była tutaj wystarczająca by mu pomóc.
Celina, Artur i jeden z niepełnosprawnych boy'ów. |
Dzisiejszego dnia zgodnie z prośbą
Celiny znalazłem trochę czasu, by w przerwie gdy pacjenci czekali
na wyniki przejść się do pokoju z porzuconymi niemowlakami, które
zgodnie z jej pouczeniem wymagają wiele miłości. Zwłaszcza w
pierwszych 3 miesiącach życia, a od tego ma zależeć ich dalszy
rozwój. Dlatego spędziłem pare minut na trzymaniu ich na rękach,
potrząsaniu i gadaniu, przy okazji badając ich, ponieważ to jedne
z nielicznych szkrabów, które nie płaczą na mój widok. Zbadałem
je przy okazji, ale szkraby prócz braku kochającej rodziny nie
miały żadnych dolegliwości.
Swoją drogą przyjmując w przychodni
pacjentów siedziałem dzisiaj z siostrą zakonną "której
doświadczenie mówi, że na kaszel najlepsza jest amoxycylina".
Nie dało się jej wytłumaczyć dlaczego nie. Tak samo dobre 5 minut
zajęło mi tłumaczenie jej, dlaczego łączenie omeprazolu i
diclofenaku jest dobre, ponieważ niewiasta upierała sie, że takie
połączenie jest kompletnie niedopuszczalne. Niestety w Kenii leki
można kupić bez recepty w wielu sklepach na ulicy, pewnie już o
tym jęczałem – ale dla mnie to ciągle wielki dramat. Świat
stanie na głowie, tęgie łby i profesory będą upominały nas o
rozsądnej antybiotykoterapii, wszyscy rodzinni w Polsce przestaną
rozdawać antybiotyki na "odwal się" a Afryka i Azja i tak
wszystko spieprzy. Tak to wygląda. To jest po prostu dramat. Już
nie wspominając, że nawet jeśli człowiek pokwapi się by przyjśc
do lekarza, to zastanie taką siostrę zakonną, która i tak nie ma
nawet podstaw, które posiada najbardziej leniwy student medycyny w
Polsce i da pacjentowi wszystko, co jest u nas określane mianem
"czołgu" pośród reszty chemioterapeutyków. I tak nadal
staram się z tym uprzejmie walczyć, samemu sporo doczytując, mimo
opieszałego internetu i małego zapasu wolnego czasu.
Wracając do pacjentki z kaszelkiem -
dziewczynka miała kaszel z powodu malarii. Malaria to taka choroba,
która wygląda czasem jak grypa – bolą mięśnie, głowa, chce
się spać, lenić, kaszle się, można mieć nawet katar. Po prostu
wygląda jak jej się podoba – tak to już jest z chorobami, że
nie czytają książek i nie wiedzą jak chorować – bajki, że są
malarie typu "trzeciaczka/dwojaczka" można zostawić w
indeksie obok oceny z parazytów. Prawda jest taka, że gorączka nie
przestrzega żadnych reguł.
Postój motorów dla przyjezdnych pacjentów. |
A piszę tak dlatego, że Artur w
ostatnim tygodniu miał gorączkę, która zaczynała sie codziennie
o 19, do tego ogólne samopoczucie do pupy, taki zmieszany, miewał
co wieczór dreszcze – jak wystawiał nogi poza koc, to kości
śródstopia szczękały mu tak, że by zbudziły trupa. Dwa razy
zrobiliśmy test na malarię, ale ten wypadł negatywnie, a niby
wyglądało na książkową malarię. Którąś tam – bo tutaj nie
ma znaczenia który zarodzieć Ciebie kąsa – malaria positive- no
to walimy artemizynę, primaquinin'ę, czy chininę, nie ma znaczenia
jaki to rodzaj. Jak nie działałoby, to wtedy byśmy się martwili,
ale na razie nie zdarzył się żaden wielooporny szczep, na
szczęście. No to wracając do opisu chorób – malarię podejrzewa
się zawsze, czy zatwardzenie, czy biegunka, czy wymioty, czy sam
izolowany ból głowy – rób test na malarię. Nie ma reguł. Jak
na razie mosquity przegrywają z nami jak reprezentacja naszego
narodowego sportu z resztą świata. Oby tak się utrzymało aż do
powrotu w Polsce, oczywiście mamy zamiar ze sobą wziąć tutejsze
leki na malarię, ponieważ z tego co się orientowaismy w Polsce
dysponujemy tylko chininą. A artemizynę starczy brać 4 tabsy dwa
razy dziennie przez 3 dni i masz problem z głowy (o ile nie ma form
wątrobowych, które z nienacka nawet po paru miesiącach mogą cię
zaskoczyć wysokoprocentową parazytemią, a w Polsce raczej nikt nie
doszukuje się malarii u pacjentów).
Jeszcze jednym ciekawym przypadkiem
dzisiaj był 27 latek pokryty niepokojącymi pęcherzykami na całej
głowie, na klatce piersiowej i rękach, reszty nie oglądaliśmy –
była to ospa wietrzna. Oczywiście poszło badanie na HIV, by dodać
animuszu, a sobie odwagi – założyłem mu maskę chirurigczną
licząc na to, że siedząc od rana do popołudnia nie zaraził
wszystkich oczekujących na przyjęcie pacjentów i dzieci. Dostał
osobny apartament w szpitalu, izolatkę, gdzie spędzi kilka
następnych dni w oczekiwaniu na ewentualne powikłania i powrót do
zdrowia.
Jak ktoś już ma odleżyny, to co najmniej takie. |
Na razie tyle, ponieważ musimy
opróżnić puszki z tutejszym Pilsnerem. Piękne jest jego hasło
reklamowe: "kamara ima simba" co znaczy mniej więcej "bądź
silny jak lew". Sprawia wrażenie lekkiego siku pokroju piwa
"Złoty" z Polski, ale nadal jest to coś innego, niż
wszechobecny Tusker. Brakuje mi bogatego wyboru piw, jaki mam w
sklepach z dobrymi piwami w Polsce, zwłaszcza tych z miodem. A czy
ktoś może wie, co oznaczać ma dla takiego szarego customera jak
mnie, że na puszcze z smirnoffem-drinkiem napisane jest "Triple
filtered"? A jeszcze jednym wrażeniem jest to, że w Kenii
bardzo dobrze działa recykling butelek. U nas butelki lądują w
koszu, na deptaku, na chodniku, ulicy, ścianie i są po prostu
rozkawałkowane na 666 odłamków. A tutaj każda butelka trafia
spowrotem do sklepu, a potem na ladzie/półce będać ponownie
napełnioną. W Polsce butelki są czyściutkie, połyskujące -
mucha nie siada. Tutaj pokryte są z pewnością śliną
poprzedników, ich odciskami moczem, bakteriami kałowymi, pyłem co
po prostu widać szukając "tej jedynej" w markecie
Chaaria, czy ekskluzywnym Nakumacie. Ale mimo wszystko nadal wydaje
mi się to lepsze, od europejskiego marnowania butelek w śmietnikach.
Tutaj wszystko trafia spowrotem do sklepu. Muszę się pożalić, że
mimo doniesień, iż wyglądamy na nieco lepiej odżywionych – od
pocżątku pobytu schudłem już tutaj 4kg, Artur pewnie tak samo,
ponieważ ciągle wcinam same warzywa, niezmiernie rzadko jakieś
mięsko... Po powrocie do Polski oczekuję schabowych z mielonymi ze
skórkami ziemniaków faszerowanych mięsem. Brakuje mi polskiej
kuchni... Cały dzień mi burczy w brzuchu, mimo przepełnienia
szpinakiem, pomidorami, cebulą, ogórkami – moje trzewia tęsknią
za tym, co trawią najchętniej... Acha, pogoda nadal w stylu "polska
jesień".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz