poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Poniedziałek...

Takie osy mają po 5cm długości i wyglądają groźnie.
... Przyniósł deszcz. Całą noc padało, by dolać jeszcze nad ranem i sprawić, że poniedziałek będzie luźniejszy od poprzednich. Pogoda skutecznie odstrasza klienterię, ponieważ każdy obawia sie nieprzejezdnych dróg, mataty mogą utopić się w błocisku czychającym w postaci niepozornych "plam". Jednak dzisiejszy i ostatnie dnie przyniosły trochę ciekawych spraw na oddziały.




Ćma, dobre 10cm.
Mamy w tym tygodniu dwie pacjentki, które z uśmiechem opowiadają jak to chciały się zabić (ale już im lepiej) połykając "coś", a mianowicie związki fosforoorganiczne – jakieś różności używane w rolnictwie. Oczy są szpilkowate, z pyska tocza pianę, język, policzki, przełuk, żołądek pełne są owrzodzeń z powodu drążących rany kwasów (jesli się mylę, że to nie są kwasy, to proszę o poprawienie mnie). Tak wygląda to typowo. Kłótnia z mamą, tatą, niechciane dziecko, facet denerwuje, po prostu się wszystkiego ma dość i łyk. Ale jakoś po próbie samobójstwa są to zawsze inni ludzie, żadnych oznak depresji, smutku, zawsze "mizuri, mizuri" czyli dobrze.

A tutaj focia naklejki pojawiającej się na wielu drzwiach, oknach – mówi o tym, że trzeba... wietrzyć. Nie wierzę w to, że to mi pomoże, kiedy spotykam cherlających gruźlicą pacjentów. Dopiero po 2-3 tygodniach podjęcia leczenia przestają prątkować, a do tego czasu ja już zdążyłem z nimi spędzić średnio po 5 minut dwa razy dziennie w izbie przyjęć. Śmieszy mnie to, ze na stronie WHO i wytycznych jest coś o profilaktyce w przypadku ekspozycji. Nie ma szans żeby się truć lekami całe życie w ramach profilaktyki z powodu kaszlącego gruźlika.

A tutaj jedno zdjęcie z komórki, gdzie na tle przestrzennej sawanny stoi sobie naprawdę ładny ptaszek. Podobnie jak większośc ptaków towarzyszących codzienności w Chaaria – i ten nie śpiewa. Ostatnio jednak słychać coraz ambitniejsze dźwięki, a bezchmurne, gwieździste nocy z całkowicie obcym nieboskłonem zachęcają, by marzyć o kolejnych powrotach do Kenii. Nie ma nawet jednego zadymionego brumienia samochodu przez długie, nocne godziny. Naprawdę kojące.

Tak poza tym to zdarzyło się ugryzienie węża, niestety niewiadomo jakiego, ale zapalenie i reakcja od ugryzienia była dość błyskawiczna. Kobieta trafiłą do szpitala w 15 min po ugryzieniu powyżej miejsca ugryzienia (drugi palec) na śródręczu pojawił się bardzo duży obrzęk, a w ciągu 5 minut gdy szukaliśmy miejsca do wkłucia zapalenie ruszyło na całe przedramię, także prędkość była dość trwożąca. W takich wypadkach nie używa się nic innego niż sterydy i antybolców, na resztę się po prostu czeka. Dzisiaj, dzień po zajściu, obawiałem się, czy na ręce nie pojawi sie martwica, ale szczęściem kobitka jest bez dolegliwości, więc można było ja wyprosić do domu. Piszę, że szczęściem, ponieważ jest kilka rodzajów węży, po których przepaskudnych zębiskach i toksynach w miejscu obrzękniętej nogi zaczyna pojawiać się martwica, pozostawiając po sobie rany wielkości połowy łydki. Takie rany goją się tygodniami, czasem wymagają przeszczepu skóry.

Na obchodzie na oddziale pediatrycznym jak zwykle dzieci prezentują bogaty wachlarz kolorów w swoich wymiocinach i biegunkach, w większości chorując na malarię i zapalenia płuc. Cieszy mnie fakt, że dzieciaczek z niewydolnością serca się poprawia, ale wątpię, by kardiologia, kardiochirurgia dziecięta była tutaj wystarczająca by mu pomóc.

Celina, Artur i jeden z niepełnosprawnych boy'ów.
Dzisiejszego dnia zgodnie z prośbą Celiny znalazłem trochę czasu, by w przerwie gdy pacjenci czekali na wyniki przejść się do pokoju z porzuconymi niemowlakami, które zgodnie z jej pouczeniem wymagają wiele miłości. Zwłaszcza w pierwszych 3 miesiącach życia, a od tego ma zależeć ich dalszy rozwój. Dlatego spędziłem pare minut na trzymaniu ich na rękach, potrząsaniu i gadaniu, przy okazji badając ich, ponieważ to jedne z nielicznych szkrabów, które nie płaczą na mój widok. Zbadałem je przy okazji, ale szkraby prócz braku kochającej rodziny nie miały żadnych dolegliwości.

Swoją drogą przyjmując w przychodni pacjentów siedziałem dzisiaj z siostrą zakonną "której doświadczenie mówi, że na kaszel najlepsza jest amoxycylina". Nie dało się jej wytłumaczyć dlaczego nie. Tak samo dobre 5 minut zajęło mi tłumaczenie jej, dlaczego łączenie omeprazolu i diclofenaku jest dobre, ponieważ niewiasta upierała sie, że takie połączenie jest kompletnie niedopuszczalne. Niestety w Kenii leki można kupić bez recepty w wielu sklepach na ulicy, pewnie już o tym jęczałem – ale dla mnie to ciągle wielki dramat. Świat stanie na głowie, tęgie łby i profesory będą upominały nas o rozsądnej antybiotykoterapii, wszyscy rodzinni w Polsce przestaną rozdawać antybiotyki na "odwal się" a Afryka i Azja i tak wszystko spieprzy. Tak to wygląda. To jest po prostu dramat. Już nie wspominając, że nawet jeśli człowiek pokwapi się by przyjśc do lekarza, to zastanie taką siostrę zakonną, która i tak nie ma nawet podstaw, które posiada najbardziej leniwy student medycyny w Polsce i da pacjentowi wszystko, co jest u nas określane mianem "czołgu" pośród reszty chemioterapeutyków. I tak nadal staram się z tym uprzejmie walczyć, samemu sporo doczytując, mimo opieszałego internetu i małego zapasu wolnego czasu.

Wracając do pacjentki z kaszelkiem - dziewczynka miała kaszel z powodu malarii. Malaria to taka choroba, która wygląda czasem jak grypa – bolą mięśnie, głowa, chce się spać, lenić, kaszle się, można mieć nawet katar. Po prostu wygląda jak jej się podoba – tak to już jest z chorobami, że nie czytają książek i nie wiedzą jak chorować – bajki, że są malarie typu "trzeciaczka/dwojaczka" można zostawić w indeksie obok oceny z parazytów. Prawda jest taka, że gorączka nie przestrzega żadnych reguł.
Postój motorów dla przyjezdnych pacjentów.
A piszę tak dlatego, że Artur w ostatnim tygodniu miał gorączkę, która zaczynała sie codziennie o 19, do tego ogólne samopoczucie do pupy, taki zmieszany, miewał co wieczór dreszcze – jak wystawiał nogi poza koc, to kości śródstopia szczękały mu tak, że by zbudziły trupa. Dwa razy zrobiliśmy test na malarię, ale ten wypadł negatywnie, a niby wyglądało na książkową malarię. Którąś tam – bo tutaj nie ma znaczenia który zarodzieć Ciebie kąsa – malaria positive- no to walimy artemizynę, primaquinin'ę, czy chininę, nie ma znaczenia jaki to rodzaj. Jak nie działałoby, to wtedy byśmy się martwili, ale na razie nie zdarzył się żaden wielooporny szczep, na szczęście. No to wracając do opisu chorób – malarię podejrzewa się zawsze, czy zatwardzenie, czy biegunka, czy wymioty, czy sam izolowany ból głowy – rób test na malarię. Nie ma reguł. Jak na razie mosquity przegrywają z nami jak reprezentacja naszego narodowego sportu z resztą świata. Oby tak się utrzymało aż do powrotu w Polsce, oczywiście mamy zamiar ze sobą wziąć tutejsze leki na malarię, ponieważ z tego co się orientowaismy w Polsce dysponujemy tylko chininą. A artemizynę starczy brać 4 tabsy dwa razy dziennie przez 3 dni i masz problem z głowy (o ile nie ma form wątrobowych, które z nienacka nawet po paru miesiącach mogą cię zaskoczyć wysokoprocentową parazytemią, a w Polsce raczej nikt nie doszukuje się malarii u pacjentów).

Jeszcze jednym ciekawym przypadkiem dzisiaj był 27 latek pokryty niepokojącymi pęcherzykami na całej głowie, na klatce piersiowej i rękach, reszty nie oglądaliśmy – była to ospa wietrzna. Oczywiście poszło badanie na HIV, by dodać animuszu, a sobie odwagi – założyłem mu maskę chirurigczną licząc na to, że siedząc od rana do popołudnia nie zaraził wszystkich oczekujących na przyjęcie pacjentów i dzieci. Dostał osobny apartament w szpitalu, izolatkę, gdzie spędzi kilka następnych dni w oczekiwaniu na ewentualne powikłania i powrót do zdrowia.
Jak ktoś już ma odleżyny, to co najmniej takie.
Na razie tyle, ponieważ musimy opróżnić puszki z tutejszym Pilsnerem. Piękne jest jego hasło reklamowe: "kamara ima simba" co znaczy mniej więcej "bądź silny jak lew". Sprawia wrażenie lekkiego siku pokroju piwa "Złoty" z Polski, ale nadal jest to coś innego, niż wszechobecny Tusker. Brakuje mi bogatego wyboru piw, jaki mam w sklepach z dobrymi piwami w Polsce, zwłaszcza tych z miodem. A czy ktoś może wie, co oznaczać ma dla takiego szarego customera jak mnie, że na puszcze z smirnoffem-drinkiem napisane jest "Triple filtered"? A jeszcze jednym wrażeniem jest to, że w Kenii bardzo dobrze działa recykling butelek. U nas butelki lądują w koszu, na deptaku, na chodniku, ulicy, ścianie i są po prostu rozkawałkowane na 666 odłamków. A tutaj każda butelka trafia spowrotem do sklepu, a potem na ladzie/półce będać ponownie napełnioną. W Polsce butelki są czyściutkie, połyskujące - mucha nie siada. Tutaj pokryte są z pewnością śliną poprzedników, ich odciskami moczem, bakteriami kałowymi, pyłem co po prostu widać szukając "tej jedynej" w markecie Chaaria, czy ekskluzywnym Nakumacie. Ale mimo wszystko nadal wydaje mi się to lepsze, od europejskiego marnowania butelek w śmietnikach. Tutaj wszystko trafia spowrotem do sklepu. Muszę się pożalić, że mimo doniesień, iż wyglądamy na nieco lepiej odżywionych – od pocżątku pobytu schudłem już tutaj 4kg, Artur pewnie tak samo, ponieważ ciągle wcinam same warzywa, niezmiernie rzadko jakieś mięsko... Po powrocie do Polski oczekuję schabowych z mielonymi ze skórkami ziemniaków faszerowanych mięsem. Brakuje mi polskiej kuchni... Cały dzień mi burczy w brzuchu, mimo przepełnienia szpinakiem, pomidorami, cebulą, ogórkami – moje trzewia tęsknią za tym, co trawią najchętniej... Acha, pogoda nadal w stylu "polska jesień".

Ciao!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz