...Coś z początku, coś z końca,
jakto śpiewa poezję Bajor. Habari yako? Mizuri? Bo my mizuri sana.
Ostatni tydzień układał pogodę w szkocką kratkę, raz ciepło,
raz zimno, chmury ochoczo zasłaniały słońce gdy tylko
wychodziliśmy na kamień by się nagrzać, a chowając się do
pieczary szpitalnej, słońce rozganiało tłumne chmury żeby ogrzać
rodzimych mieszkańców marnujących swoje leniwe życia na podwórku.
Życie w Cottolengo rozkwita około 6 rano, gdy pierwsze samochody
towarowe marki Isuzu orają zakurzone drogi ze wszystkich trzech
stron Cottolengo. Drogami, którymi można starać się dostać do
szpitala w trudnej do życia porze deszczowej. Dzisiaj trochę znowu
o nieprzyjaznym retrowirusie HIV, nielubianych przeze mnie drgawkach,
głupiej śmierci rosnącej wzdłuż unieruchomionej, złamanej nogi,
"nowoczesnym" usg i innych sprawach.
Zacznę zdjęciem, które nadal nie w
pełni ukazuje to, jak bardzo wyniszczeni są pacjenci cierpiący
tutaj na AIDS. Nieprzytomna kobieta ze zdjęcia zaczęła leczenie
dopiero w szpitalu, obecnie cierpi na paskudne zapalenie płuc,
pewnie tysiące innych dziwów, których nie możemy wykryć, a do
tego od wczoraj zaczęła drgać. Je przy pomocy dodatkowych rąk
sprzątaczek, rusza się chaotycznie i bez większego celu rękami
nadrywając sobie wenflony i otwierając je dla nowych zakażeń, na
szczęscie leci nadal mocz. Nie rozmawia, z dróg oddechowych chlupie
woda, w płucach nie słychać poprawy w zapaleniu płuc leczonym
oczywiście penicyliną krystaliczną i gentamycyną- jedynym
szerokospektralnym leczeniem dostępnym w Cottolengo. W czasie
obchodu od sąsiadek w łóżku dowiedziałem się, że drgać
zaczeła w nocy, dzisiaj na moich oczach miała drugi atak, na razie
nie reaguje na początkowe leczenie phenobarbitalem, zobaczymy w
ciągu następnych dni czy trzeba będzie coś od siebie jeszcze
dodać, ciężko leczyć tych pacjentów, ponieważ biorąc mnóstwo
leków boimy się reakcji między nimi.
Chciałbym wrócić do chłopca,
którego kiedyś opisywałem z męskiego oddziału – leżał na nim
ze swoim opiekuńczym tatusiem. Przyszedł z objawami ciężkiej
niewydolności oddechowej, wymiotami, biegunką, HIV dodatni. W
trakcie pobytu w szpitalu stan oddechowy się poprawiał, ale
niestety chłopiec dostał połowicznego porażenia – lewa strona
totalnie wiotka, a poza tym się tak jakby poprawiał. Nie
podejrzewaliśmy tła urazowego z oczywistych względów, ale udar
mózgu u 3 letniego chłopaczka z HIV wyglądał może na ropień
toksoplazmowy, może tętniak, może jakiś zakrzep – ciężko
powiedzieć, a wszystko pozostało niestety zagadką ponieważ
rodziny nie stać na zapłacenie za tomografię głowy. Dobroduszny
Artur pragnął pokryć to ze swojej kieszeni, ale – i tu przyznaję
sie bez bicia, odradzałem namolnie mu ten pomysł. Rozumiem te
niewytłumaczalne poczucie winy i nieprzyjemność patrzenia na
tragedię tak młodego dziecka, ale nawet jeśli by się zrobiło tę
tomografię, to rodziny by nie było stać na ewentualne leczenie
neurochirurgiczne – na nie z resztą już za późno, nie ma mowy
tez o leczeniu rozpuszczającym zakrzep, a jeśli by był to ropień
z toksoplazmy, to leczenie i tak na wszelki wypadek zostało
włączone. Nie, że kocham pieniądze, czy mi ich żal, ale ta
tomografia już niczego nie zmieni, czasem po prostu jest przykro
patrzeć na takie rzeczy. Dlatego zawsze w Cottolengo czeka dobra
herbatka, ciasto od sióstr i darmowe banany zza plota!
Mało radosnych wieści ciąg dalszy –
przez 40 dni leżał na wyciągu starszy pan ze złamaną nogą,
dokładnie kości udowej. Paskudne złamanie z przemieszczeniem
świetnie zrobione przez doktora Beppe. Po takiej operacji szczęśliwy
pacjent miał leżeć z łóżkiem uniesionym w nogach, a dotknięta
kończyna obciążona była dodatkowo 10kg odważnikami
rozciągającymi ją na całe długości. Gdy przyszedł koniec
leniuchowania pielęgniarz, którego oskarżyłbym o herezję i
czarownictwo, po prostu wypisał pacjenta na chatę. Dziadzio
radośnie wstał z łóżka, przeszedł się o włąsnych siłach
i... Zepsuł się, że pozwolę sobie to ująć w eufemizm.
Niesamowicie drażnią mnie poczynania tego pielęgniarza, który
nawet przewidując kilka dni wcześniej, że wypisze pacjenta nie dał
mu do leczenia heparyny, chociażby licząc na przypływ szczęścia,
że pare dni starczy by rozpuścić zakrzepy. Facet 40 dni leży,
noga nieruchoma i złamana, zapalenie, rozwalone tkanki – no to
organizm działa i tworzy zakrzep. A ten pajac nie dał mu heparny,
bo każdy dzień leczenie heparyną kosztuje100 bobów (szylingów).
Czy skazanie na śmierć pacjenta na dodatkowe kilka tysięcy
szylingów do i tak kosztującegojuż pare tysiaków pobytu w ogóle
mieści się w granicach pozwalających na rozważanie, czy dać, czy
nie dać leczenia? Co za cholerny kretyn. No to pacjent wstał –
poszedł na rehabilitację, tam go rozruszano, rozbujano zakrzep a
ten popłynął dalej i spowodował zatorowość płucną. Dwa dni
patrzyliśmy z głupio i za późno dana heparyną na to jak człowiek
cierpi, gulgocze, pluje krwią i po prostu drugiego dnia umarł.
Jeśli macie mieć kiedykolwiek coś unieruchomione, złamane – nie
bójcie się brać heparyny – lepiej narazić się na koszta i
powikłania leczenia niż na bardzo źle rokujące pływające
zakrzepiki. Szczęściem pielęgniarza pacjent był stary, to raczej
się nim prokuratura nie zajmie. Pacjentów nie musi być stać na
prawników – państwo ma zawsze kilka groszy na czarną godzinę by
oskarżyć kogoś ze służby zdrowia i wydębić odszkodowanie z
wymierzeniem kary.
Nasze praktyki ginekologiczne tutaj są
nieco ciekawsze niż od tych, które odbylibyśmy w Polsce. Widziałem
jakąś cesarkę, resustytowaliśmy niemowlaka, było mnóstwo
łyżeczkowań macicy, porody, a także kobiety z pokomplikowanymi
ciążami. Jedna w stanie przedrzucawkowym, inna z niewydolnością
nerek, ale najbardziej krytyczna była ledwie zipiąca kobieta z
martwym płodem, sepsą, gorączka 40,6 stopni, w drgawkach. Clinical
Officer Anderson z poważną miną powiedział nam tamtego dnia,
byśmy usunęli z Arturem martwy płód tłumacząc nam całą
procedurę. Niech was nie zaskoczy, że gały nam prawie wypadły z
wrażenia i stresu, bo myśląc początkowo, że to wolne żarty
okazało się, że officer całkiem poważnie podszedł do sprawy i
nas zaczął przygotowywać. Rozsądny los na szczęście przyzwał
na ratunek wolnego w tamtych chwilach doktora beppe, który usunął
martwy płód i oszczędził nam słuchania o głupotach, że my
byśmy mieli coś takiego zrobić, co za brednie, hehe. Może i
jesteśmy w tak zwanym trzecim świecie, ale to jednak całkiem
porządny i dobrze radzący sobie szpital, a nie busz. W buszu nie
byłoby dyskusji.
Jak codziennie w chwilach gdy nie ma
pacjentów do przemiału w izbie przyjęć ruszam do pokoju gdzie
rozdaję domięsniowo i dożylnie leki. Zawsze to dobra praktyka
umieć się powkłuwać nieraz w bardzo trudne żyły czarnoskórym
pacjentom. To zupełnie inny rodzaj doświadczenia od białasów –
skóra twarda, żył nic a nic nie widać praktycznie nigdy, nawet
czarne na czarnym, które wskazywałoby, że pod skórą jest żyła
jest zwykle bardzo mylące, ale już sie nie nabieram na takie triki.
Obraz taki: Pacjentka 35 lat, bóle brzucha typowe dla refluksu –
no to ktoś jej zalecił dać dożylnie ranitydynę, nie spieram się,
łamię trzy ampułki, szukam żyły – wkłuwam się ładnie,
ciurkam lek do tuby... A ta mi nagle gada "Murimo,
aaaajjjjj....". Czyli, że boli. Siup, spłynęła mi z krzesła
w stronę podłogi z mało przekonującym oczopląsem, westchnieniem,
ale swoje 60kg wiotkiego mięsa ważyła. Zebrałem ją z podłogi
idąc przykładem superbohatera i przezornie nie skazując jej od
razu na histerię – zrobiłem wkłucie, podaję hydrokortyzon... Aż
w końcu stwierdziłem, że nie bawię się w takie gierki. Jestem
wielkim wrogiem takiego traktowania ludzi, ale tutaj w Afryce po
prostu każdemu histerykowi sie funduje takie "leczenie",
którego nie przewiduje kenijski guideline. Dwie garści gazy, kubek
spirytusu i sru wcisnąlem w buźkę panienki. Jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki skoczyła na dwie nogi zapominając o
oczopląsie, drgawkach i osłabnieciu i rzuciła się do mojej szyi
swoimi rękoma, a gdy powiedziałem jej po polsku, co sądzę o jej
czarującym stosunku do bólu bo najmniejszej igiełce, opamiętała
się i ponowiła swoje durne zachowanie kłaniając się nisko u
moich stóp. Po paru minutach gdy znowu poleżała na łóżku
oddałem ją w ręce zawstydzonego męża, który chyba miał z takim
zachowaniem do czynienia nie pierwszy raz. Cholerrra jasna – co sie
dzieje z tymi babami w Afryce? Wszystkie się tak zachowują? To jest
jakaś nieodłączna część kultury – one robią cyrk, a potem w
zamian dostają bestialskie traktowanie duszeniem spirytusem, ale one
chyba to lubią, mamy stałych klientów, a niektóre rodziny nawet
nie wychodzą w trakcie "procedury" a po niej nie jękna
ani słowa niezadowolenia. Dziękują i wychodzą widza.
No a z przyjemnych rzeczy – dzisiaj z
Arturem postanowiliśmy dokształcić się z USG. Jako, że dr Beppe
wyjechał na miesiąc do Włoch na sabat stowarzyszenia, który
odbywa sie co 6 lat i trafiło akurat na nasz wyjazd, postanowiliśmy
zakraść sie do jego gabinetu i pozwolic sobie na opanowanie jego
dojrzałego wiekiem wszechstronnego aparatu do USG. Straciliśmy przy
tym zaufanie do tego, jak on przy pomocy tego staruszka robi USG
serca, co pokrywa się z informacją od officerów, że gdy
przyjechał tutaj włoski kardiolog to załapał się za głowę
widząc USG i wyniki, z którymi nie zawsze się zgadzał, delikatnie
rzecz ujmując. Dla nas jednak zabawa nadal była przednia. Artur
zaliczył swoje pierwsze w życiu USG od prostaty po tarczycę, gdzie
prócz zwłókniałych jajników, potworniaka i naczyniaka wątroby
wszystko grało jak ta lala. Tarczyca bez guzków, obie nerki obecne
(czego nie mogę powiedzieć o sobie) prostata 3x3cm jak na kobietę
przystało – wszystko to w trzewiach tego przystojnego, młodego,
mądrego doktora. Niestety dzisiaj nie udało się nam złapać mojej
hipoplastycznej, lewej nerki. Ale za to okazało się, że warstwa
tłuszczu jest tylko 1,5 raza większa od moich mięśni brzucha,
mogę więc walczyć o kaloryfer w tym roku, bo okazuje się, że te
mięśnie nie są u mnie chude jak plasterki szynki, tylko całkiem
obiecujące. W perspektywie 10 lat powinno się udać zbudować
kaloryfer! Na razie ocieplam.
A teraz czas zmierzać ku końcowi. We
wtorek postanowiłem ściąć futro z mojej głowy, które irytowało
mnie już miesiąc łaskocząc za i przed uszami. Z towarzyszem
Balasą wymarszowaliśmy do Chaaria Market w poszukiwaniu stosownego
salonu fryzjerskiego. Ku miłemu zaskoczeniu Chaaria okazała się
hojna i wybraliśmy z dwóch jeden odpowiadający naszym
restrykcyjnym wymogom. Drugi był po prostu okryty zwierzęcą skórą
namiotem z rachitycznych pali, a w środku stał pan z wątpliwej
czystości golarką i żyletkami, fu. W naszym jak widać – lustra,
nieoddychający materiał chroniący ubrania przed ściętymi
włosami, tępa maszynka i doświadczony w białasach, młody i
ambitny fryzjer. Wracając na ziemię pożalę się, że maszynka
była bardzo tępa, a wykończenie tyłu mojej głowy przypłaciłem
bolesnymi ukłuciami maszynki, które na razie pozostają dwoma
tajemniczymi, czerwonymi liniami na mojej szyi.
Tutaj przeniesiemy się na chwilę do
sytuacji przed szpitalem, gdy żegnaliśmy idąc z dziennej zmiany
kolegów, a jeden pożalił nam sie i spytał o radę co do powstałym
po goleniu u tego samego fryjera mnogim w liczbie, ropnym zapaleniu
mieszków włosów na brodzie i policzkach. Rada udzielona była
dobra, ale facet teraz będzie miał mały problem by pozbyć się
kilkudziesięciu małych ropieńków.
Wracając do mnie – fryzura
kenijskiego majora, obawa przed grzybicą lub karbunkulusem, ale nic
na to póki co nie wskazuje – ni świądu, ni bólu, ni szczypania,
ani nawet żółtaczki. Jest dobrze! A cena po prostu łechta móją
chytrość i prawie pusty portfel – całość kosztowała 50 bobów.
Na polskie jest to około 2 złote. Kto za tyle może ściąć się w
Polsce u płatnego fryzjera? Hęęęę?
No i to by było na tyle. Zostało nam
7 dni do powrotu do Polski. W ten ostatni weekend spędzimy radośnie
czas z małżeństwem Lew-Starowiczów i przyjaciółką Celiną w
Nairobi, gdzie będziemy nocowali u polskich zakonnic za całkiem
przystępną ceną, ze śniadaniem i kolacją. Zwiedzimy stolicę
Kenii, w sobotę Nairobi National Park, gdzie mamy nadzieję w koncu
dojrzeć lwów, może nosorożce, a miłoby było zobaczyć nareszcie
hipcia, nie możemy się doczekać widoku dzikich zwierząt, mamy
nadzieję, że te safari (z kiswahili to oznacza po prostu
"podróż/wycieczkę") ukoronuje nasz wyjazd i wszystkie
malutkie stresiki i nudne chwile w Chaaria. I przyznam, że chciałbym
zostać w Kenii dłużej, ciezko mi na myśl o powrocie, kiedy tutaj
jest naprawdę, naprawdę przyjemnie – ale już niebawem wrzesień,
trzeba zaliczyć hematologię, wrócić do Szczecina i skończyć
szkołę...
Do następnego!
P.S.
Przypomniało mi się, że miałem
kiedyś wstawić fotkę z kościoła w Isiolo, gdzie stacjonuje sobie
nieskromny i wesoły biskup. Przód budynku upiększony jest przez
wysoką ścianę z wielkim Jezusem stąpającym po grzechach i
grzesznikach. Proponuję przeczytać co jest kolejnym powodem
licznych samobójstw, wypędzeń z domów rodzinnych, depresji,
obojętności – to jeden z potwornych grzechów jakim jest AIDS.
Nigdy nie lubiłem kościoła specjalnie, ale ten w Afryce powinien
zostać spalony, ponieważ zamiast iść z duchem mądrości do
przodu cofa naród do tyłu przekonując ludzi, że bycie chorym na
AIDS to klątwa, co jest bardzo głęboko zakorzenione w ludności
Afryki. W niektórych miejscach prewalencja HIV+ sięga powyżej 30%.
Duża część to dzieci, które odziedziczyły wirusa od
nieświadomej matki, są też ofiary gwałtu i inne smutne historie.
W taki sposób upodobnimy się tylko do muzułmanów, którzy skazują
zgwałconą kobietę na karę śmierci za kuszenie mężczyzn... Na
przykład 14 mężczyzn. Tak więc mamy wymieniony AIDS obok
torturowania, wojny, korupcji i innych. Brawo.
chłopie super piszesz
OdpowiedzUsuń30% prewalencji i idziesz do wioskowego fryzjera ??? nice...
OdpowiedzUsuń