niedziela, 4 sierpnia 2013

PÓŁMETEK

Heja,

Jutro mija miesiąc, odkąd przybyliśmy do Kenii. Obaj mamy poczucie, jakbyśmy byli już tutaj dobre pół roku, tęskni się za rodziną, za dziewczynami, pieskami, naszymi miasteczkami, ale na szczęscie emocje jakich nam dostarcza Afryka jakoś to rekompensują i odciągają nas od napełniających troską tworów wyobraźni.

W ten weekend gościliśmy w Cottolengo Celinę, niestety niezbyt długo, z powodu problemów z transportem. W ten weekend długo padało, ale nie na tyle, by zablokować drogi. Przynajmniej kurz nie wpraszał się do płuc i zatok. Na terenie wspólnoty Celina stwierdziła, że właściwie nie mamy tutaj żadnej prywatności, co jest całkowicie prawdą, ponieważ tutaj mieszka się niemal w szpitalu. Od wyjścia z pokoju mamy 2 minuty i jesteśmy na oddziałach. W ten weekend skupiliśmy się wyłącznie na oddziale położniczym i noworodkach.

Nasza miła koleżanka pomogła nam uzupełnić wiedzę na temat opieki nad ciężarnymi w Afryce, wszystko co trzeba wiedzieć o poradnictwie dotyczącym często wystepujących tutaj zapaleń gruczołów sutkowych – ogółem weekend był całkiem ginekologiczny. Zgodnie z prawem serii w tym tygodniu w izbie przyjęć pojawiło się mnóstwo przedłużających krwawień, bolesnych, przyjmowałem pacjentkę z guzem jajnika, mięśniakami macicy, jak zwykle było trochę kobiet z poronieniami. Niestety pomimo największych chęci, żeby dać Celinie możliwość przyjęcia porodów, których jest tu zawsze pełno od rana do wieczora, w sobotę jak na złość działo się nie więcej jak... Nic. Tylko pare cesarek.

Obecność Celiny okazała się błogosławieństwem dla jednego 5 miesięcznego bambo, jak i jego matki – robiąc obchód zauważyła, że dziecko się zatrzymało. Przeprowadziliśmy resustytację, odessaliśmy i zabezpieczyliśmy dzieciaka, aby po pół godzinki mógł spokojnie już ssać pierś. Choruje na ciężką malarię i zapalenie płuc.

Ogółem praktyka pediatryczna to w większości długotrwałe biegunki, wymioty, kupa kupa kupa, malaria i zapalenia płuc, rzadziej anginy, astma, zapalenia gardziołek.... Pocieszające jest to, że cała ta wiedza mimo wszystko przyda mi się w Polsce jak sam będę musiał zbierać na swoją michę, gdy przestanę już pasożytowac. Ciekawe dla mnie jest to, że gdy osłuchuję ryczące na mój widok dzieci, to uszy nie cierpią tak, jak dzieje się to, gdy nieprzyzwyczajeni do osłuchiwania pacjenci zaczynają Ci gadać, gdy wsłuchuję się w płuca. A trajkoczą w najmniej odpowiednich chwilach, w przypływie zrezygnowania gadam już do nich po polsku, co jest tutaj wielką ulgą, bo mnie nie rozumieją.

Wczoraj przyjmowaliśmy także dziecko z zdekompensowaną niewydolnością serca, głównie prawokomorową, w EKG wszystkie możliwe przerosty (zostawiliśmy sobie pare kopii EKG na pamiątkę), opukiwanie sensu nie miało, bo serce biło mu nieco nad pępkiem, duszące się, calusieńkie opuchnięte – kończyny, wodobrzusze, genitalia, twarz, woda była wszędzie, nawet w płucach. Po podaniu leków i potem 20 minutach poszukiwania żył w zalanym wodą ciałku udało mi sie znaleźć na ślepo jakąś, która nie pękła, gdy bardzo przyjazna pielęgniarka trąciła rękę już zmęczonego dziecka czyniąc trudy zmarnowanymi, a dziecko dalej cierpiące. Na razie wyrównujemy dzieciaczka, żeby posłać go do Kenyata Hospital, gdzie może mimo biednej kenijskiej medycyny uda się mu jakoś pomóc.

Dodam, że wcześniej przez 10 minut wkłuwał się pielęgniarz, który prócz zajarania fajek, nie szczędzi sobie wieczorkami przeżuć trochę miraa – tutejszej pobudzającej roślinki. Jest to dla mnie bardzo ciekawe, że jest to tutaj całkowicie legalne, na razie nie mam zdjęć tego hmmm... Narkotyku? Ponoć za takie stwierdzenie można tutaj dostać pangą, nie raz, a do tego śmiertelnie. 


Miraa rośnie tutaj jak chwast, jest wszędzie – żuje sie jej liście i łodygi, w smaku ponoć bardzo kwaśne, a efekt jest chyba nieco podobny do amfetaminy – myśli się szybko, spać się nie da – używający tego mówią, że to po prostu coś dla tych, którzy nie lubią kawy, czy herbaty. Miraa jest eksportowana do krajów arabskich z duzym zyskiem dla Kenii. Na czymś kasę trzeba robić w tej całej biedzie.
Prócz tego w tym tygodniu jak zawsze zdarzyło się trochę szyć, dzieci które "upadły na kamień" a miały w ranie kieszeń na pół małego palca ręki i szerokie rozcięcia, kobiety które nie przepraszają chłopaków i dostaja pangą, brat brata oblał wrzątkiem bo go wkurzył.... Zawsze to samo. Na oddziale przyjęliśmy kobitkę na obserwację, która wracając spokojnie ze szkoły została na ulicy przed swoim domem napadnięta przez... Swojego męża. Ciepłe powitanie pięści i kopniaków rozgrzanych od ciosów przyprawiły ją o utratę przytomności, a jedyne co pamięta to to, że nazywał ją – dzieci, nie czytajcie – dziwką, szmatą i innymi synonimami. Na ratunek przyszli sąsiedzi, którzy donieśli ją nieprzytomną do szpitala. Rozwieję wątpliwości – to bardzo normalna, porządna kobieta. Jednym wielkim szczęściem w tych wszystkich tragediach jest to, że wszystko się odbywa na trzeźwo. Gdyby alkohol był w polskich cenach, prawdopodobnie była by tu ciągła wojna. Zwykłe piwko kosztuje najmniej 4-5 złotych. Najtańsze. A wyboru tutaj wielkiego nie ma. Gdy ktoś jest dobrze opłacany to z wywiadu wychodzi, że zarabia maksymalnie 40zł za dzień.
Przerywnik kulturalny - odgadnij który apostoł jest którym.

Edukacja w Kenii jest płatna. W rodzinach mających często około 10 rodzeństwa trzeba często samemu zarobić na edukację. Bywa, że pieniądze zdobywa się też dzięki darowiznom przyjaciół, jak ostatnio zdarzyło się to w szpitalu, gdzie anastezjolożka zbierała pieniądze dla swojej przyjaciółki, która chce dostać się do szkoły dla nauczycieli. Prócz tego trzeba grube pieniądze płacić za jedzenie (kilogram kurczaka kosztuje tu około 100zł, inne mięsa są podobnież drogie, warzywa kosztują po polsku), za prąd płaci się zależnie od "sytuacji ekonomicznej", ale zawsze słono, bieżąca woda to luksus, środki czystości są czaasem nieco droższe niż w Polsce – wszystko kosztuje niesamowicie słono, a żeby wyjśc na człowieka trzeba włożyć nieludzki wkład, jak na europejskie warunki. Jak na afrykańskie jeszcze bardziej. Nie jest tutaj normalne, że człowiek coś daje od siebie.
 Idąc przez wioski, miasta, widać legiony siedzących, plujących, lampiących się na białego człowieka znużonym wzrokiem i marnujących swój potencjał ludzi. Dziesiątki zebranych w jednym miejscu, bezrobotnych młodych Kenijczyków. Cały ten obraz bardzo kłóci się z widokiem ludzi, którzy naprawdę wypruwają sobie tutaj żyły, żeby zarobić wystarczająco grosza na edukację i próbować wyjść z tego smutnego dołka. A wracajac do pobitej kobiety – jej mąż jest bezrobotny, tylko dorywczo pracuje na farmie z pangą, a tamtego dnia na szczęscie jej nie dzierżył.
Zmieniając temat na bardziej radosny chcę pochwalić Artura za to, że przeprowadził swoje pierwsze obrzezanie. Przeprowadził w znieczuleniu miejscowym młodego kenijczyka przez próg dorosłości. Wszystko sam od początku do końca, niestety tamtego dnia były tylko 3 obrzezania. Istotnym jest to, że przeprowadza się to obecnie w znieczuleniu. To doskonały komfort, gdy ściskając szczypcami maksymalnie naciągniętą skórę penisa kroi Ci ktoś ją w miarę czystymi, ale nie sterylnymi narzędziami. Do dziś w wielu miejscach nie ma komfortu bycia poczęstowanym lidokainą, a nasi koledzy officers byli obrzezani bez znieczulenia i jak to powiedział jeden z nich "Bóg jeden wie" jak oni to wytrzymali, ale nie ryczeli, nie ronili ani łzy. Dlatego podczas obrzezania, jeśli chłopiec płacze, to operacja jest na moment przerywana, by pięścią uspokoić pacjenta. Tutaj płacz prawie zawsze zwalcza się zawsze pięścią i obśmiewaniem, zależnie od okoliczności.

Na razie tyle, pozdrawiam!

1 komentarz: