Wróg przyzwoitości cichcem szwędał
się w korytarzach szpitala przez ostatnie dni. Pamiętacie o
kobiecie, o której pisałem ostatnio, że ma czwórkę dzieci, po
dwa z każdym innym, a teraz "zakochała" się w facecie z
HIV, z którym uprawiała sex bez gumki, mimo że nie chce HIVa i
chce mieć z nim dzieci i wyjśc za niego? No właśnie. Opisałem ją
chyba w cyrkowcach. Przyszła z histerią, ogólnie mało rozsądnie
rozporządza swoim losem, unika problemów zostawiając je poza
bramami szpitala, a w szpitalu uciekala od nich dodatkowo "zajmując"
się innymi – łażąc poza szpital by kupić im bąbelkowane
napoje, chleb, tutaj komuś zdejmuje skończone kroplówki, przykrywa
kocami "roznegliżowanych", prowadzi do kibelka – w sumie
jakiś użytek z niej był, ale bardziej irytowała, niż była
potrzebna. W całej jej biedzie i ciężkiej sytuacji domowej w
szpitalu przycisnął ją brak pieniędzy. Ale poprosiła jednego z
pracowników, aby przyniósł jej sodę (taki jeden fajny kenijski
napój którego nazwy teraz zapomniałem). Pracownik się sprzeciwił,
bo ta nie miała żadnych pieniędzy – to mu przy paru obecnych w
sytuacji osobach zaproponowała sex na oddziale, hehehe. Podobno
chiała to zrobić przy wszystkich na jej łóżku, nie zdziwiłbym
się, bo sporo ludzi jest tutaj różnych filozofii życiowych.
Pracownik z rogalem na twarzy wszystkim rozpowiedział, być może
pomógł mi przy tym by pozbyć się kobiety z oddziału. Dzisiaj już
w kóncu jej nie ujrzałem, kolejna "wyleczona".
Poza tym jak zwykle – obchód
zrobiono, pacjenci poustawiani, posprawdzani, czaimy się by
powyrzucać jak najwięcej i uniknąć niepotrzebnego przebywania na
oddziale. Moskitiery są, ale nikt ich nie używa, a wszędzie czai
się pasozytnicza śmierć noszona bzyczącycm krwiopijcą. Jedna
pacjentka prawie nam wczoraj umarła . Młoda ślicznotka na
antykoncepcji "depo". To bardzo kiepski rodzaj
antykoncepcji – robisz zastrzyk, który "ma starczyć na 3
miesiące pożycia". Prawda jest taka, że nikt nie wie, czy
będzie działał miesiąc, czy cztery – wszystko zależy od genów
i jest to różne u każdej osoby. Czasem dlatego zdarzają się
kobiety które mówią w izbie przyjęć, że zniknęła miesiączka
– pytamy czy są w ciąży, te na to, że są na Depo, my pytamy
kiedy był ostatni zastrzyk a te powiedzą Tobie "w styczniu".
No i wiadomo czego się spodziewać, skoro jeden zastrzyk był w
styczniu... A wracając do Fridy, bo tak się nazywa cudem przeżyta
kobitka. Nie przyznawałą się nam, że może być w ciąży,
powiedziała, że nie ma już krwawienia z dróg rodnych. Ciśnienie
100/70, to nie tak źle, no to wysłaliśmy nazajutrz prośbę o
wyniki krwi. Ale tego samego dnia po około 5 godzinach okazało się,
że bidulka jest we wstrząsie – hemoglobina 2,6 sprawdzona małą
poręczną maszynką, od razu transfuzja no i żyje. Ale do ciąży
się nadal nie przyznaje. (USG wykazało martwy płód). Co tam
fakty, ziemia jest płaska.
Artur podczas paracentezy wooooodobrzusza. |
Ostatnio zacząłem się uczyć swahili
po angielsku, mam książkę z gramatyką przy czym uczę się też
trochę od nowa tego jak prawidłowo zbudowany jest angielski, raczej
to polega na tłumaczeniu tych wszystkich słów, których nikt nie
używa – przyimki, bezokoliczniki, różnego rodzaju przedimki, coś
tam innego, sam nie wiem jak to się mówi po polsku. Kiswahili –
czyli język swahili, jest o ile sie orientuję językiem z rodziny
Bantu. Istnieje 16 używanych grup rzeczowników, z czego wszystkie
podlegają zasadom danej grupy. Do liczby dziesięciu parzyste grupy
są liczby mnogiej, nieparzyste są liczby pojedynczej – w
przeciwieństwie do polskiego w ogóle sie nie odmienia rzeczowników,
czasowników. Prawie w ogóle – dodaje sie tylko odpowiedni prefix,
który w rozmowie świadczy o tym, w której osobie się posługuje
dany czasownik, można dodać do słowa krótkie "bajery"
(nie znam polskiego odpowiednika słowa) i czasem jest tak
szczęśliwie, że w jednym słowie można wypowiedzieć całe
zdanie. Na przykład: Wanajipikia. Jedno słowo? Skądże, znaczenie
jest takie: Oni gotują wszystko sami dla siebie. Alijiangalia –
Popatrzył na siebie. Także trochę mi zajmie nim będę master w
tym języku, ale wydaje się to całkiem proste i kuszące mimo, że
wszytko jest kompletnie inaczej niż w języku polskim, czy
angielskim, francuskim.
Kminimy pacjentów |
Trochę o poparzeniach znowu. Kolejny
raz gotująca się woda burzyła się tak energicznie w garnku, że
zaskoczyła małą 5 letnią dziewczynkę. 54% poparzonej powierzchni
ciała, na szczescie tylko powierzchownie, dlatego dziewczynka będzie
mogła poszczycić się teraz czarno-białą skórą. Całe plecy,
pośladki, prócz szpary międzypośladkowej, wewnętrzne
powierzchnie ramion, brzuch, nogi aż po kostki... No i przyjęta do
czasu wyleczenia się ran. Ale to jeszcze nic, wczoraj wieczorem
trafił do nas młody człowiek, u którego podczas tworzenia w
kuchni wybuchł pożar, który pochłonął jego skromne mieszkanie i
około 60% powierzchni ciała, z głębokimi poparzeniami, trochę
powierzchownie – zależnie od miejsca. Co ciekawe, ponieważ
pracujemy w szpitalu "trzeciego poziomu", możemy zajmować
się na oddziałach pacjentami z poparzeniami do powierzchni 50%
jeśli są bardziej niż powierzchowne, dlatego człowieka mimo
potwornego stanu – odwodnienia, może bliskiego wstrząsu –
musieliśmy w świetle prawa odprawić ze szpitala na poziom wyżej,
do Meru. Głupio to wygląda, kiedy patrzy się na trzęsącą ofiarę
pożaru, która swoją bezbronnością przypomina pozbawionego
skorupy żółwia. A mimo to, trzeba odprawić go do miasta 30km
dalej, gdzie transport około 17 godziny jest naprawdę kiepski.
Szczęsciem jego dwoje kompanów zajęło się nim i wezwali motork
obklejony w naklejki "safari" "simba", myszki
Mickey, jakieś chińskie buźki, animowane postacie, kolorowe
papierki. Siadł zatem kierowca, kumpel, ofiara i z tyłu kumpel,
gdzie we dwoje stabilizowali biedaczka. Lał się im przez ręce, ale
mimo swojej tragedii musi wytrzymać tę podróż i skazać się
dodatkowo na naprawdę duże koszta, ponieważ szpitale państwowe są
bardzo, bardzo drogie dla zwykłych ludzi. Ach – jechał owinięty
przez Artura i jednego Oficera w jego własne ciuchy w stylu
"samburu/masaj", zakurzone, zasyfione... Niestety nie można
mu podarować żadnych ciuchów szpitalnych ze względu na budżet.
Ale czarni to twardziele, dużo mogą wytrzymać z dziesięciokrotnie
mniejszym natężeniem ryków, jęków, bluzgów – tak, tak jak to
robią Polacy przy swoich skręconych kostkac, czy zdartym opuszku.
Nie ma co się dziwić – w Polsce też na wolontariacie w Żarach
się napatrzyłem na "przecież jestem ofiarą wypadku, macie mi
tu kur*a pomóc!". Hehehehe, jakoś nie tęsknię za tym w
spokojnej i skromnej Afryce.
Rugby kokosem |
No to na koniec jeszcze bajeczka z
serii "Gęsia skórka". Na oddziale męskim powstaje na
naszych oczach potworna historia. Jest jedno łózko bez numeru,
które nazwaliśmy już Łóżkiem Śmierci. Niestety każdy pacjent
jaki na nie trafia zawsze umiera. Nie dlatego, że jest szczególnie
zaniedbany, zbiegiem okoliczności lądują na nim najbardziej
poważni pacjenci – nieoperacyjni, w stanie terminalnym, z chorobą
nieuleczalną, lub tacy, których na leczenie nie stać... Pierwszy
którego pamiętamy to była niewydolność serca, który siedział
na swoim łóżku, twarz trzymał na łóżku sąsiada, gdy unosił
ją z niego jego twarz przypominała poduszkę z powodu obrzęków –
rzut lewej komory 20% (przy fizjologicznym około 65%),
prawdopodobnie na tle gorączki reumatycznej. Niestety jedynym
ratunkiem byłby dla niego przeszczep, dlatego biedny człowiek
musiał pożegnać świat w szpitalu, zamiast przy bliskich.
Następnym był mężczyzna z marskością wątroby na tle wirusowym,
około 30 lat. Teraz leży człowiek z chloniakiem, na którego
leczenia nie ma szans by go było stac. Odwrócony w jedną stronę,
twarz hipokratesa, odjechany kompletnie, ledwo oddycha, Artur co
jakiś czas sprawdza, czy jeszcze oddycha, bo wygląda jakby już
przepłynął przez styks. Do tego ma HIV, niedożywiony, odwodniony.
W ciągu dwóch dni od przyjęcia pogorszył się od normalnie
stojącego mężczyzny, rozmawiającego – do tego opisanego
powyżej. Spodziewaliśmy sie jego odejścia wczoraj, ponieważ
między różnymi objawami umierania, jednym z nich jest podniesienie
się poziomy glukozy, ten miał 400mg/dl (norma u zdrowego człowieka
55-100), a dzisiaj spadł mu do poziomu około 40mg/dl, ciężko
stwierdzić w jego stanie, czy niedocukrzenie było objawowe, podano
mu dla świętego spokoju 50% glukozy, ale to tylko by postarać się
uniknać dodatkowego dyskomfortu tego biednego człowieka. Ach, no to
pisałem wczoraj – dzisiaj już nie żyje.
Niebawem znowu męczące otwieranie kokosa |
Dziś też łóżko stoi
puste, ponieważ Johna i Artur nie lubią tam wsadzać kogokolwiek z
przezorności, za to na łózku obok trafił kolejny pacjent z
chłoniakiem nieziarniczym. Jedynym celem tutaj jest wyleczenie mu
ropnia na kości krzyżowej, który powstał chyba od nacieku i
oczywiście zakażenia – na zdjęciu RTG widać jak guz z brzucha
nacieka kręgosłup. Jest więcj tutaj tylko na czas wyleczenia
ropnia a potem przenosi się do Kenyata Hospital na leczenie, musi
być całkiem bogaty jeśli go na to stać, szczęściarz.
No na razie tyle, czas uciekać do
pracy, pozdrawiamy!
CZesc Mistrzu,
OdpowiedzUsuńprzykra historia z tym trzecim swiatem...
moze oni nie chca zyc inaczej??
A takiego goscia na 4 lapkach i z ogonkiem spotkalem ostatnio w domu i lekko sie nameczylem aby go przeniesc na zawnatrz bez strat.
Ja czekam na zakonczenie wakacji bo turysci mnie rozdeptuja w szpitalu
Pzdr z pd europy