sobota, 24 sierpnia 2013

Wróg u bram.

Karibu!

Wróg przyzwoitości cichcem szwędał się w korytarzach szpitala przez ostatnie dni. Pamiętacie o kobiecie, o której pisałem ostatnio, że ma czwórkę dzieci, po dwa z każdym innym, a teraz "zakochała" się w facecie z HIV, z którym uprawiała sex bez gumki, mimo że nie chce HIVa i chce mieć z nim dzieci i wyjśc za niego? No właśnie. Opisałem ją chyba w cyrkowcach. Przyszła z histerią, ogólnie mało rozsądnie rozporządza swoim losem, unika problemów zostawiając je poza bramami szpitala, a w szpitalu uciekala od nich dodatkowo "zajmując" się innymi – łażąc poza szpital by kupić im bąbelkowane napoje, chleb, tutaj komuś zdejmuje skończone kroplówki, przykrywa kocami "roznegliżowanych", prowadzi do kibelka – w sumie jakiś użytek z niej był, ale bardziej irytowała, niż była potrzebna. W całej jej biedzie i ciężkiej sytuacji domowej w szpitalu przycisnął ją brak pieniędzy. Ale poprosiła jednego z pracowników, aby przyniósł jej sodę (taki jeden fajny kenijski napój którego nazwy teraz zapomniałem). Pracownik się sprzeciwił, bo ta nie miała żadnych pieniędzy – to mu przy paru obecnych w sytuacji osobach zaproponowała sex na oddziale, hehehe. Podobno chiała to zrobić przy wszystkich na jej łóżku, nie zdziwiłbym się, bo sporo ludzi jest tutaj różnych filozofii życiowych. Pracownik z rogalem na twarzy wszystkim rozpowiedział, być może pomógł mi przy tym by pozbyć się kobiety z oddziału. Dzisiaj już w kóncu jej nie ujrzałem, kolejna "wyleczona".

Poza tym jak zwykle – obchód zrobiono, pacjenci poustawiani, posprawdzani, czaimy się by powyrzucać jak najwięcej i uniknąć niepotrzebnego przebywania na oddziale. Moskitiery są, ale nikt ich nie używa, a wszędzie czai się pasozytnicza śmierć noszona bzyczącycm krwiopijcą. Jedna pacjentka prawie nam wczoraj umarła . Młoda ślicznotka na antykoncepcji "depo". To bardzo kiepski rodzaj antykoncepcji – robisz zastrzyk, który "ma starczyć na 3 miesiące pożycia". Prawda jest taka, że nikt nie wie, czy będzie działał miesiąc, czy cztery – wszystko zależy od genów i jest to różne u każdej osoby. Czasem dlatego zdarzają się kobiety które mówią w izbie przyjęć, że zniknęła miesiączka – pytamy czy są w ciąży, te na to, że są na Depo, my pytamy kiedy był ostatni zastrzyk a te powiedzą Tobie "w styczniu". No i wiadomo czego się spodziewać, skoro jeden zastrzyk był w styczniu... A wracając do Fridy, bo tak się nazywa cudem przeżyta kobitka. Nie przyznawałą się nam, że może być w ciąży, powiedziała, że nie ma już krwawienia z dróg rodnych. Ciśnienie 100/70, to nie tak źle, no to wysłaliśmy nazajutrz prośbę o wyniki krwi. Ale tego samego dnia po około 5 godzinach okazało się, że bidulka jest we wstrząsie – hemoglobina 2,6 sprawdzona małą poręczną maszynką, od razu transfuzja no i żyje. Ale do ciąży się nadal nie przyznaje. (USG wykazało martwy płód). Co tam fakty, ziemia jest płaska.
Artur podczas paracentezy wooooodobrzusza.

Ostatnio zacząłem się uczyć swahili po angielsku, mam książkę z gramatyką przy czym uczę się też trochę od nowa tego jak prawidłowo zbudowany jest angielski, raczej to polega na tłumaczeniu tych wszystkich słów, których nikt nie używa – przyimki, bezokoliczniki, różnego rodzaju przedimki, coś tam innego, sam nie wiem jak to się mówi po polsku. Kiswahili – czyli język swahili, jest o ile sie orientuję językiem z rodziny Bantu. Istnieje 16 używanych grup rzeczowników, z czego wszystkie podlegają zasadom danej grupy. Do liczby dziesięciu parzyste grupy są liczby mnogiej, nieparzyste są liczby pojedynczej – w przeciwieństwie do polskiego w ogóle sie nie odmienia rzeczowników, czasowników. Prawie w ogóle – dodaje sie tylko odpowiedni prefix, który w rozmowie świadczy o tym, w której osobie się posługuje dany czasownik, można dodać do słowa krótkie "bajery" (nie znam polskiego odpowiednika słowa) i czasem jest tak szczęśliwie, że w jednym słowie można wypowiedzieć całe zdanie. Na przykład: Wanajipikia. Jedno słowo? Skądże, znaczenie jest takie: Oni gotują wszystko sami dla siebie. Alijiangalia – Popatrzył na siebie. Także trochę mi zajmie nim będę master w tym języku, ale wydaje się to całkiem proste i kuszące mimo, że wszytko jest kompletnie inaczej niż w języku polskim, czy angielskim, francuskim.

Kminimy pacjentów
Trochę o poparzeniach znowu. Kolejny raz gotująca się woda burzyła się tak energicznie w garnku, że zaskoczyła małą 5 letnią dziewczynkę. 54% poparzonej powierzchni ciała, na szczescie tylko powierzchownie, dlatego dziewczynka będzie mogła poszczycić się teraz czarno-białą skórą. Całe plecy, pośladki, prócz szpary międzypośladkowej, wewnętrzne powierzchnie ramion, brzuch, nogi aż po kostki... No i przyjęta do czasu wyleczenia się ran. Ale to jeszcze nic, wczoraj wieczorem trafił do nas młody człowiek, u którego podczas tworzenia w kuchni wybuchł pożar, który pochłonął jego skromne mieszkanie i około 60% powierzchni ciała, z głębokimi poparzeniami, trochę powierzchownie – zależnie od miejsca. Co ciekawe, ponieważ pracujemy w szpitalu "trzeciego poziomu", możemy zajmować się na oddziałach pacjentami z poparzeniami do powierzchni 50% jeśli są bardziej niż powierzchowne, dlatego człowieka mimo potwornego stanu – odwodnienia, może bliskiego wstrząsu – musieliśmy w świetle prawa odprawić ze szpitala na poziom wyżej, do Meru. Głupio to wygląda, kiedy patrzy się na trzęsącą ofiarę pożaru, która swoją bezbronnością przypomina pozbawionego skorupy żółwia. A mimo to, trzeba odprawić go do miasta 30km dalej, gdzie transport około 17 godziny jest naprawdę kiepski. Szczęsciem jego dwoje kompanów zajęło się nim i wezwali motork obklejony w naklejki "safari" "simba", myszki Mickey, jakieś chińskie buźki, animowane postacie, kolorowe papierki. Siadł zatem kierowca, kumpel, ofiara i z tyłu kumpel, gdzie we dwoje stabilizowali biedaczka. Lał się im przez ręce, ale mimo swojej tragedii musi wytrzymać tę podróż i skazać się dodatkowo na naprawdę duże koszta, ponieważ szpitale państwowe są bardzo, bardzo drogie dla zwykłych ludzi. Ach – jechał owinięty przez Artura i jednego Oficera w jego własne ciuchy w stylu "samburu/masaj", zakurzone, zasyfione... Niestety nie można mu podarować żadnych ciuchów szpitalnych ze względu na budżet. Ale czarni to twardziele, dużo mogą wytrzymać z dziesięciokrotnie mniejszym natężeniem ryków, jęków, bluzgów – tak, tak jak to robią Polacy przy swoich skręconych kostkac, czy zdartym opuszku. Nie ma co się dziwić – w Polsce też na wolontariacie w Żarach się napatrzyłem na "przecież jestem ofiarą wypadku, macie mi tu kur*a pomóc!". Hehehehe, jakoś nie tęsknię za tym w spokojnej i skromnej Afryce.
Rugby kokosem

No to na koniec jeszcze bajeczka z serii "Gęsia skórka". Na oddziale męskim powstaje na naszych oczach potworna historia. Jest jedno łózko bez numeru, które nazwaliśmy już Łóżkiem Śmierci. Niestety każdy pacjent jaki na nie trafia zawsze umiera. Nie dlatego, że jest szczególnie zaniedbany, zbiegiem okoliczności lądują na nim najbardziej poważni pacjenci – nieoperacyjni, w stanie terminalnym, z chorobą nieuleczalną, lub tacy, których na leczenie nie stać... Pierwszy którego pamiętamy to była niewydolność serca, który siedział na swoim łóżku, twarz trzymał na łóżku sąsiada, gdy unosił ją z niego jego twarz przypominała poduszkę z powodu obrzęków – rzut lewej komory 20% (przy fizjologicznym około 65%), prawdopodobnie na tle gorączki reumatycznej. Niestety jedynym ratunkiem byłby dla niego przeszczep, dlatego biedny człowiek musiał pożegnać świat w szpitalu, zamiast przy bliskich. Następnym był mężczyzna z marskością wątroby na tle wirusowym, około 30 lat. Teraz leży człowiek z chloniakiem, na którego leczenia nie ma szans by go było stac. Odwrócony w jedną stronę, twarz hipokratesa, odjechany kompletnie, ledwo oddycha, Artur co jakiś czas sprawdza, czy jeszcze oddycha, bo wygląda jakby już przepłynął przez styks. Do tego ma HIV, niedożywiony, odwodniony. W ciągu dwóch dni od przyjęcia pogorszył się od normalnie stojącego mężczyzny, rozmawiającego – do tego opisanego powyżej. Spodziewaliśmy sie jego odejścia wczoraj, ponieważ między różnymi objawami umierania, jednym z nich jest podniesienie się poziomy glukozy, ten miał 400mg/dl (norma u zdrowego człowieka 55-100), a dzisiaj spadł mu do poziomu około 40mg/dl, ciężko stwierdzić w jego stanie, czy niedocukrzenie było objawowe, podano mu dla świętego spokoju 50% glukozy, ale to tylko by postarać się uniknać dodatkowego dyskomfortu tego biednego człowieka. Ach, no to pisałem wczoraj – dzisiaj już nie żyje.
Niebawem znowu męczące otwieranie kokosa
 Dziś też łóżko stoi puste, ponieważ Johna i Artur nie lubią tam wsadzać kogokolwiek z przezorności, za to na łózku obok trafił kolejny pacjent z chłoniakiem nieziarniczym. Jedynym celem tutaj jest wyleczenie mu ropnia na kości krzyżowej, który powstał chyba od nacieku i oczywiście zakażenia – na zdjęciu RTG widać jak guz z brzucha nacieka kręgosłup. Jest więcj tutaj tylko na czas wyleczenia ropnia a potem przenosi się do Kenyata Hospital na leczenie, musi być całkiem bogaty jeśli go na to stać, szczęściarz.

No na razie tyle, czas uciekać do pracy, pozdrawiamy!
 A teraz odszukajcie gościa na obrazku!

1 komentarz:

  1. CZesc Mistrzu,
    przykra historia z tym trzecim swiatem...
    moze oni nie chca zyc inaczej??
    A takiego goscia na 4 lapkach i z ogonkiem spotkalem ostatnio w domu i lekko sie nameczylem aby go przeniesc na zawnatrz bez strat.
    Ja czekam na zakonczenie wakacji bo turysci mnie rozdeptuja w szpitalu
    Pzdr z pd europy

    OdpowiedzUsuń