Dzisiaj w końcu był czas konkretnego
odpoczynku – cały dzień śpimy, ledwie wychylilismy nosy poza
dziedziniec we Wspólnocie, gramy w pingponga, piłkarzyki (jej!)
leżymy, jemy, pijemy, byczymy się. Pogoda ostatnio bardzo dopisuje
– niestety z racji naszego sposobu pracy opaleni jesteśmy głównie
na twarzach i karkach, trochę na rękach. Ale temperatury z
pewnością przekraczają czasem 30 stopni, a równikowe słońce
równo smaży w czachę.
Zacznę od trochę już przestarzałej
informacji. Nasza koleżanka Celina w ramach wolontariatu wyruszyła
na kilka dni do jakiejś dzikiej wioski w buszu. Znajduje się tam
mała przychodnia i porodówka, a bezpieczeństwo zapewniają z tego
co wiem uzbrojeni strażnicy. Czarni boją się białego, ale
ostatecznie dają się szczepić i badać. By wrócić czekała na
transport z Mater Care, ale tych spotkało niezbyt przyjemne
doświadczenie:
"Anna Lew-Starowicz
Dziś rano samochód Mater Care został ostrzelany w drodze do Merti (Merti oddalone jest około 200 km od Isiolo). Jechał nim kierowca Dan, doktor Kirua ze szpitala i pielęgniarka. Dan miał odebrać z Merti naszą wolontariuszkę Celinę. Niestety, musiał uciekać z powrotem do Isiolo. Napastnicy celowali w kierowcę. Nie wiadomo, kim byli. Mogli to być zwykli rabusie z buszu. Mogli być to również somalijscy bandyci. Jedna z kul przeleciała tuż ponad przednią szybą i uszkodziła karoserię. Na szczęście pasażerom i kierowcy nic się nie stało. Jutro z samego rana Dan znów jedzie do Merti, bo Celina czeka na niego. Wybierze inną drogę i poprosi policję o eskortę. Skóra mi cierpnie, bo przecież w środę drogę tę pokonywał Rafał z Celiną, a miałam też pomysł, by dziś sama pojechać z Danem do Merti."
Oczywiście
nie wszystkie cześci Kenii sa tak niebezpiecznie – u nas można
zarobić tylko nożem lub mieczem. Ale tego typu niebezpieczeństwa
czekają właśnie w buszach, bliżej granicy z Somalią i mniej
uczęszczanych przez białych okolicach.
W
sobotę zwiedzaliśmy Meru, gdzie udało nam się zwiedzić markety
przeznaczone dla normalnych mieszkańców Kenii, przejść się obok
slumsów, gdzie gonił nas dzieciak bardzo czule dotykający Artura i
czule drąc się do niego "Mzgungu money! Give me, give me!
Moneey! Mzuuunguuu!". Dobry kilometr nas gonił i łapał mojego
ubrudzonego nim towarzysza. Swoją drogą nic nie wolno takim dawać
– ten jeden dzieciak wyskoczył z gromadki około 15 podobnych
chłopaczków, gdzie szczerze mówiąc obawiałem się raczej napaści
przez całą piętnastkę niż nagabywania przez pojedynczego
skrzeczącego biedaczka. Nieprzyjemna myśl o obrabowaniu przez całą
szajkę zrodziłą się przez to, że znam krótką opowieść o
jednych wolontariuszach z Cottolengo, którzy w Meru zostali przez
taką właśnie bande napadnięci, przy czym zginęła im jedna
torba, na szczęście tylko tyle.
Po
drodze też zobaczyliśmy typowy widoczek relaksującego się
mieszkańca miasta. Rysopis: Czarny, w wieku produkcyjnym, ma
dwudziestu rodzeństwa, ulubionym zajęciem jest leżenie w różnych
miejscach. Kolega mi powiedział, że w Polsce jest tak samo – na
wsiach też oglądają przechodnich ludzie, a w miastach też, ale w
telewizorach. Ale mimo wszystko wydaje mi się, że przy takim
dziecioróbstwie ilość bezrobotnych jest drastycznie wyższa. Do
tego taki stan sprzyja właśnie typowym utarczkom rodzinnym i między
znajomymi, które kończą się dziabaniem nożami i pangami.
Na
oddziale jak zwykle, zrobiliśmy sami obchód, w sumie już radzimy
sobie prawie w ogóle bez pomocy officerów, niestety nadal nie ma
żadnego porównania do tego jak trzeba będzie pracować w Polsce,
ale dobre i to na początek.
Kolejne
dni przynoszą coraz więcej skrzydlatych nieprzyjaciół. Dzisiaj
zabiliśmy w ciągu dnia około 8 komarów, tylko za dnia. O drugiej
w nocy zbudziło mnie wrogie bzyczenie i nie usnąłem dopóki nie
zabiłem dwóch czających się na nas komarów. Wieczorem po kolacji
wracająć po schodach widzieliśmy cały rój błądzących
moskitów. Okropne. Najgorsze, że prawie każdy z nich ma w sobie
szczepy P. falciparum od pacjentów. Na szczęście dotąd żaden nie
był wypełniony krwią, brrrr...
Na
oddziale dzisiaj miałem "psychologiczną" rozmówkę z
pacjentką, która po prostu nie umie zderzyć sie ze swoim życiem,
ma problemy ponieważ jej obecny mąż jest umysłowo chory, nie
pracuje, ma z nim dwójkę dzieci, dwójkę z poprzednim. Ojciec dał
jej sklep, ale nie ma pieniędzy by zacząć biznesik fryzjerski, ani
na maszynę do szycia ubrań. Dlatego dostaje ona histerii i ucieka
od swoich problemów siedząc w szpitalu, mam nadzieję jednak, że
chociaż trochę udało mi się ją przekonać do tego jak
bezproduktywne jest jej siedzenie w szpitalu. Zagaduje pracowników,
pacjentów, stara się "pomóc" kupując im za swoje
pieniądze rzeczy, nosząc wodę, pilnując czy nie pokończyły się
kroplówki, skupia swoją uwagę na innych by uciec od myślenia nad
tym, co zrobić ze swoim życiem. Potem zagadała mnie znowu, bo
zakochała się w kolejnym facecie, ale ten ma HIVa i uprawiają sex
bez gumki, pyta mnie czy to źle, takie tam podstawowe rzeczy o HIV.
Chce z nim wziać ślub, mieć dzieci itp. Strasznie niepoukładana
kobieta – ciągle wchodzi w jakieś patologie, a teraz do tego jest
prawdopodobnie zakażona wirusem, ponieważ mówi, że wolą bez
gumki, a testy póki co ujemne – chce mieć dzieci a teraz jest
szansa, że urodzi je z wirusem i tak dalej będzie zakażać, bo z
każdym co jakiś czas włazi do łóżka. Bardzo nierozsądna.
Prócz
tego przerobiliśmy z Arturem wspólnie trochę pacjentów, ale takie
leczonko tutaj to cały czas objawowe, brak specjalistów, sprzętu
leków, wytyczne są jakie są, ale wszystko i tak opiera się na
tym, ile jest w stanie wydać pacjent, a pieniędzy im brakuje na
niemal wszystko.
No
to czas na pare zdjęć – jedno to x-ray ramienia kobiety, którą
podejrzewaliśmy o osteomielitis z powodu paskudnych owrzodzeń i
zaciągniętych blizn na ramieniu. Jak się okazało po operacji był
to porządny odłamek kości, który ciągle ją nadkażał – stąd
wzięłą sie u niej sepsa, potem niewydolność nerek, wątroby, do
tego po kilku przebytych w przeszłosci operacjach ma zrosty, które
sprawiły jej czasową niedrożnosć ->wodobrzusze, do tego doszła
kolejna sepsa i niewydolność nerek, ale teraz już jest stabilna i
powinno być ok. Nadal zostaje problem zatrzymania moczu – bez
cewnika kobieta nie sika w ogóle, a nadal nie możemy poznać
przyczyny tego stanu. Czwórka dzieci, w tym jedno dwumiesięczne
siedzi i oczekuje w domu, a ona bez sensu już leży w szpitalu. Nie
mamy pojęcia co może być przyczyną i jak leczyć to, ze nie
oddaje moczu bez cewnika.
Kolejne
zdjęcie to jeden z wielu przykładów tego, jak kończa sie tutaj
zapalenia tkanek miękkich palca. Często ropień palca rośnie,
rośnie potem sam pęka i zostawia palec w stanie jak na zdjęciu –
kości, ścięgna, naczynia na wierzchu, nie ma co zszyć. Mnóstwo
ludzi tak właśnie zaniedbuje swoje problemy – aż nie ma co
zbierac.
Na
razie tyle, pozdrawiam
P.S.
Wybaczcie brak wpisów, nie mamy internetu obecnie specjalnie, został
mi 1mb łącza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz