niedziela, 11 sierpnia 2013

Afrykański haj.

A tu zagubione zdjęcie z safari - myjący się mieszkańcy Samburu. W rzece of course.
Czółko,

Sobota jak to sobota, była niezbyt pracowita, a pogoda przywitała nas skromnym słońcem, paradą chmur i ziejącym wiatrem. W ciągu dnia rozpogodziło się nieco, aby po nieprzyjemnym poranku powitać nas ciepłą, cichą nocą.

Tego dnia miałem cały oddział damski dla siebie, wypisałem 3 pacjentów, coś tam pochachmęciłem w leczeniu w dobrej wierze i wiedzy, że nie czynię krzywdy a staram się ustawić leczenie tak, by każdy był zadowolony. Niestety nadal od kilku dni nie lada orzechem do zgryzienia jest dla mnie pacjentka z niewydolnością wątroby. Wyglądalo to na zapalenie wątroby i po prostu ostry pęcherzyk żółciowy, ale USG pokazało, że tego drugiego nie ma. Zostało zapalenie wątroby. Wirusy wątrobowe ujemne, zatrucie wykluczone i tak kurde się sobie głowić mogę, bo ani biopsji nie można zrobić, ani ja nie jestem na tyle tęgą głową by wymyślić cos mądrego, officerowie też nie mają pomysłu, Dr Beppe zbyt zajęty poważniejszymi sprawami. Do tego ma pokaźną anemię, która wymagała przetoczenia dwóch jednostek pełnej krwi.
Pełnej, ponieważ tutaj nie używa się koncentratów krwinek czerwonych – wszystkim daje się zawsze pełną krew, do tego 200mg hydrokortyzonu i 40mg furosemidu, 2xdziennie pół litra soli i w sumie nie widać by kogokolwiek spotykały jakieś skutki uboczne, jak dotąd. W Polsce już sporo razy miałem okazję zobaczyć reakcje anafilaktyczne – tutaj siedzę dwa miesiące i ani razu jeszcze nie pokazał się ktokolwiek z czymś takim. A w końcu żyję niemal w szpitalu.





Także nadal nie wiem co można zrobić dla tej młodej 26 letniej dziewczyny z zapaleniem wątroby. Chciałbym zrobić zdjęcie, ale nie jestem aż taki bezczelny by strzelać umierającemu foty. U nas tak zniszczonych ludzi można zobaczyć na paliatywnej, onkologicznych oddziałąch, geriatrycznych, ale tutaj w każdym wieku uderza ilość zaniedbanych, zabiedzonych, wygłodzonych i wyniszczonych osób. Zdarzały się dni, kiedy całe oddziały wyglądały jak paliatywna – nie da się pomóc, czekasz aż ktoś umrze, bo po prostu nie ma możliwości diagnostycznych czy leczenia dla większości. Wkurzyłem sie gdy prosiłem officera o wypisanie pacjentki do domu, by umarła pośród rodziny, przy bliskich, mężu, a ten mi powiedział, że po co, e tam, pacjentka na drugi dzień umarła sama w śmierdzącym zakaraluszonym szpitalu, a potem tylko patrzeć mogłem jak biedny mąż od wielu dni nie widział swej kobiety i ryczał jak dziecko. Mam wrażenie, że śmierć człowieka nie robi tutaj na wielu ludzi wrażenia, najbardziej gdy nie dotyczy to ich osobiście. Chociaż jak to było w przypadku chłopaka ze złamaniem czachy – ojczulek rozradowany wita znajomych, a metr od niego pogarsza się jego syn. A tam.



Z tego co się dowiedziałem, to słabo wyjaśniłem, o co chodziło mi z tymi kroplami z gentamycyną. Gentamycyna to aminoglikozyd, antybiotyk który uszka między innymi słuch. Kto wymyślił krople z gentamycyną do ucha w Kenii i pozwolił ich używać tutaj? Dając młodzianowi takie krople do uszu (które z tego co sprawdzilem pierwotnie służą do zakraplania OKA) skazuje go być może na głuchotę. Nie mogłem tego zmienić, ponieważ widziałem już tylko kopię recepty w szpitalnej aptece. Kochają tutaj gentamycynę.

Dobra, dosyć nudnej medycyny. Sobotni wieczór po 18 spędziliśmy w barze w towarzystwie kolegów z pracy. Kosztowaliśmy tutejszych piwek przy nie różniących się od polskich "męskich rozmów". Prowizoryczna toaleta powalała na łopatki będac kawałkiem ściany i podłogi jednego z domostw, zasłonięta tylko kawałem blachy od stołów przy których piło się piwko.

Po drodze do baru przechodziliśmy obok szkoły podstawowej, gdzie dzieciaki bardzo bardzo bardzo bardzo chciały zobaczyć nas i pomachać, krzycząc standardowo, żeśmy biali. Po kiswahili oczywiście. Foto jest moim zdaniem bardzo zabawne, bo żeby nas zobaczyć, musiały pchnąć prowizoryczny płot z metalowej blachy i wystawić głowy, na szczęście żadne nie pocięło sobie przy tym szyjki.

W końcu zostaliśmy poczestowani także tutejszym zielskiem, o którym już pisałem. Nazywa się "miraa" i niektórzy traktują to jako zamiennik w stosunku do kawy, czy herbaty, a niektórzy jako narkotyk, ale o tym, że to narkotyk i jest fe lepiej nie rozpowiadać. W niektórych kręgach można by było stracić przez to glowę. No to przyszedł czas na degustację! Najpierw trzeba dziabnąć to trzonowcami by łodyga i liście się spękały i wykrwawiły z gorzkiego soku, a później umieścić między policzkiem a dziąsłami i po prostu siorbać płyn i trzymać cierpliwie. Ciężko jednak opisać czy był jakiś efekt, albo za dużo piwa, albo za mało miraa. W każdym razie efekt byl nieco rozczarowujący, a ponoć rosnące tutaj zielsko jest jednym z najmocniejszych. Garść łodyg z liśćmi kosztuje około 12zł i starcza na całą noc. Jeśli to ma działać, to powinno się dzięki takiej garści mieć uśmieszek od ucha do ucha i nie czuć żadnej potrzeby snu. Jak dla mnie jedyny wrażeniem było to, że strasznie gorzkie to było i kruszyło się tak, że wszystko albo w koncu wyplułem, albo zjadłem.

Nie widze konekcji, że w środku nocy obudziłem się z bólem głowy i półtora godziny nie mogłem spać.
Poza tym to udaliśmy się na spacerek poza bramy Cottolengo, ale musieliśmy zawrócić, ponieważ spenialiśmy się troje rosłych facetów, każdy z dobytą pangą, niby normalni rolnicy, ale u nas nikt nie chodzi z poszczerbionym mieczem za dnia. A jak się naogląda w szpitalu kobiety i dzieci, czasem facetów, którzy są po napaści pangą, to ciężko nie zawrócić. Przed trzema ciężej uciekać.

W każdym razie spotkały nas tam dobre widoki, a czas umilała Kenijska Coca-Cola i Fanta. Smakują nieco inaczej chyba tutaj, a na pewno jest inaczej je pić z wielokrotnie używanych butelek.

Dobranoc!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz