A tu zagubione zdjęcie z safari - myjący się mieszkańcy Samburu. W rzece of course. |
Sobota jak to sobota, była niezbyt
pracowita, a pogoda przywitała nas skromnym słońcem, paradą chmur
i ziejącym wiatrem. W ciągu dnia rozpogodziło się nieco, aby po
nieprzyjemnym poranku powitać nas ciepłą, cichą nocą.
Tego dnia miałem cały oddział damski
dla siebie, wypisałem 3 pacjentów, coś tam pochachmęciłem w
leczeniu w dobrej wierze i wiedzy, że nie czynię krzywdy a staram
się ustawić leczenie tak, by każdy był zadowolony. Niestety nadal
od kilku dni nie lada orzechem do zgryzienia jest dla mnie pacjentka
z niewydolnością wątroby. Wyglądalo to na zapalenie wątroby i po
prostu ostry pęcherzyk żółciowy, ale USG pokazało, że tego
drugiego nie ma. Zostało zapalenie wątroby. Wirusy wątrobowe
ujemne, zatrucie wykluczone i tak kurde się sobie głowić mogę, bo
ani biopsji nie można zrobić, ani ja nie jestem na tyle tęgą
głową by wymyślić cos mądrego, officerowie też nie mają
pomysłu, Dr Beppe zbyt zajęty poważniejszymi sprawami. Do tego ma
pokaźną anemię, która wymagała przetoczenia dwóch jednostek
pełnej krwi.
Pełnej, ponieważ tutaj nie używa się
koncentratów krwinek czerwonych – wszystkim daje się zawsze pełną
krew, do tego 200mg hydrokortyzonu i 40mg furosemidu, 2xdziennie pół
litra soli i w sumie nie widać by kogokolwiek spotykały jakieś
skutki uboczne, jak dotąd. W Polsce już sporo razy miałem okazję
zobaczyć reakcje anafilaktyczne – tutaj siedzę dwa miesiące i
ani razu jeszcze nie pokazał się ktokolwiek z czymś takim. A w
końcu żyję niemal w szpitalu.
Także nadal nie wiem co można zrobić
dla tej młodej 26 letniej dziewczyny z zapaleniem wątroby.
Chciałbym zrobić zdjęcie, ale nie jestem aż taki bezczelny by
strzelać umierającemu foty. U nas tak zniszczonych ludzi można
zobaczyć na paliatywnej, onkologicznych oddziałąch,
geriatrycznych, ale tutaj w każdym wieku uderza ilość
zaniedbanych, zabiedzonych, wygłodzonych i wyniszczonych osób.
Zdarzały się dni, kiedy całe oddziały wyglądały jak paliatywna
– nie da się pomóc, czekasz aż ktoś umrze, bo po prostu nie ma
możliwości diagnostycznych czy leczenia dla większości. Wkurzyłem
sie gdy prosiłem officera o wypisanie pacjentki do domu, by umarła
pośród rodziny, przy bliskich, mężu, a ten mi powiedział, że po
co, e tam, pacjentka na drugi dzień umarła sama w śmierdzącym
zakaraluszonym szpitalu, a potem tylko patrzeć mogłem jak biedny
mąż od wielu dni nie widział swej kobiety i ryczał jak dziecko.
Mam wrażenie, że śmierć człowieka nie robi tutaj na wielu ludzi
wrażenia, najbardziej gdy nie dotyczy to ich osobiście. Chociaż
jak to było w przypadku chłopaka ze złamaniem czachy – ojczulek
rozradowany wita znajomych, a metr od niego pogarsza się jego syn. A
tam.
Z tego co się dowiedziałem, to słabo
wyjaśniłem, o co chodziło mi z tymi kroplami z gentamycyną.
Gentamycyna to aminoglikozyd, antybiotyk który uszka między innymi
słuch. Kto wymyślił krople z gentamycyną do ucha w Kenii i
pozwolił ich używać tutaj? Dając młodzianowi takie krople do
uszu (które z tego co sprawdzilem pierwotnie służą do zakraplania
OKA) skazuje go być może na głuchotę. Nie mogłem tego zmienić,
ponieważ widziałem już tylko kopię recepty w szpitalnej aptece.
Kochają tutaj gentamycynę.
Dobra, dosyć nudnej medycyny. Sobotni
wieczór po 18 spędziliśmy w barze w towarzystwie kolegów z pracy.
Kosztowaliśmy tutejszych piwek przy nie różniących się od
polskich "męskich rozmów". Prowizoryczna toaleta powalała
na łopatki będac kawałkiem ściany i podłogi jednego z domostw,
zasłonięta tylko kawałem blachy od stołów przy których piło
się piwko.
Po drodze do baru przechodziliśmy obok
szkoły podstawowej, gdzie dzieciaki bardzo bardzo bardzo bardzo
chciały zobaczyć nas i pomachać, krzycząc standardowo, żeśmy
biali. Po kiswahili oczywiście. Foto jest moim zdaniem bardzo
zabawne, bo żeby nas zobaczyć, musiały pchnąć prowizoryczny płot
z metalowej blachy i wystawić głowy, na szczęście żadne nie
pocięło sobie przy tym szyjki.
W końcu zostaliśmy poczestowani także
tutejszym zielskiem, o którym już pisałem. Nazywa się "miraa"
i niektórzy traktują to jako zamiennik w stosunku do kawy, czy
herbaty, a niektórzy jako narkotyk, ale o tym, że to narkotyk i
jest fe lepiej nie rozpowiadać. W niektórych kręgach można by
było stracić przez to glowę. No to przyszedł czas na degustację!
Najpierw trzeba dziabnąć to trzonowcami by łodyga i liście się
spękały i wykrwawiły z gorzkiego soku, a później umieścić
między policzkiem a dziąsłami i po prostu siorbać płyn i trzymać
cierpliwie. Ciężko jednak opisać czy był jakiś efekt, albo za
dużo piwa, albo za mało miraa. W każdym razie efekt byl nieco
rozczarowujący, a ponoć rosnące tutaj zielsko jest jednym z
najmocniejszych. Garść łodyg z liśćmi kosztuje około 12zł i
starcza na całą noc. Jeśli to ma działać, to powinno się dzięki
takiej garści mieć uśmieszek od ucha do ucha i nie czuć żadnej
potrzeby snu. Jak dla mnie jedyny wrażeniem było to, że strasznie
gorzkie to było i kruszyło się tak, że wszystko albo w koncu
wyplułem, albo zjadłem.
Poza tym to udaliśmy się na spacerek
poza bramy Cottolengo, ale musieliśmy zawrócić, ponieważ
spenialiśmy się troje rosłych facetów, każdy z dobytą pangą,
niby normalni rolnicy, ale u nas nikt nie chodzi z poszczerbionym
mieczem za dnia. A jak się naogląda w szpitalu kobiety i dzieci,
czasem facetów, którzy są po napaści pangą, to ciężko nie
zawrócić. Przed trzema ciężej uciekać.
W każdym razie spotkały nas tam dobre
widoki, a czas umilała Kenijska Coca-Cola i Fanta. Smakują nieco
inaczej chyba tutaj, a na pewno jest inaczej je pić z wielokrotnie
używanych butelek.
Dobranoc!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz