Czołem,
w ostatni weekend zwiedzaliśmy i
bawiliśmy się w Samburu Park, położonym nieopodal Isiolo, gdzie
ugościli nas Ania, Rafał i Celina. Park zwiedza się w samochodzie,
wychodzenie jest surowo zabronione, ale nam to nie przeszkadzało.
Starczy ominąć wysokie trawy i krzaczory i jesteś prawie pewien,
że żaden lew Ciebie nie capnie. W pierwszych minutach udało się
nam spotkać kilka żyraf, niespecjalnie przejmujących się naszą
obecnością i spokojnie żujące drzewka. Tutaj pare zdjęć:
Większość czasu spędziliśmy w poszukiwaniu słoni. Jak się okazało to było nie lada zadanie – szlak znaczyły nam liczne wskazówki na drodze. Na pierwsze słonie musieliśmy trochę poczekać.
Żebry, były czarno białe i
biało-czarne, chociaż brzmi to tak samo to jednak podobno jest to
różnica. Co ciekawe żadne ze zwierząt (prócz lwów, z których
udało nam sie zobaczyć tylko jedną samicę, z mało
satysfakcjonującej odległości) to nie przejawiały specjalnej
obawy co do nas i naszego samochodu, co dało nam możliwość
oglądania ich z odległości nawet 2 metrów.
Innymi czworonogami były te zwierzątka
o całkiem majestatycznych rogach, niestety nie znam nazwy, może
ktoś mnie oświeci? Są naprawdę świetne.
I kolejne, stadne czworonogi. Z tego co
zobaczyliśmy najcześciej stada składąły się z jednego samca o
wielkim porożu i sporej drużyny kobiet. W niektórych miejscach
widywaliśmy skupionych w jednym miejscu samców, którzy
przygotowywali się do toczenia bojów o przywódctwo i kobiety.
O dziwo było też kilka czapli,
niestety nie znam się, bo dopiero w Afryce zobaczyłem swoją
pierwszą czaplę w życiu.
Po dwóch godzinach śledzenia
słońskich odchodów udało nam się wreszcie znaleźć całkiem
liczne rodzinki słoni pijących sobie spokojnie wodę z rzeki, gdzie
grzejąc sie w słońcu singlował głodny krokodyl. Gdy słonie
leniwie przeszły rzekę bez zbędnej opieszczałości zaczęły
osypywać się piachem tworząc nad sobą chmury pyłu na miarę
Woodstocku.
Liczyłem także że znajdziemy
cmentarzysko słoni, jak było to pokazane w dokumencie o Królu
Lwie, ale jedynym odkryciem była stara, samotna czaszka słonia.
Swoją drogą z tego pyłu często-gęsto
tworzyły się trąby powietrzne, jedna miała nawet około 15
metrów. Było ich naprawdę dużo, ale nie nie wyglądały na
specjalnie groźne.
Trzeba przyznać, ze ptaki w Kenii są
znacznie większe niż te w Europie, ale jeszcze ani razu nie
słyszałem śpiewu, wszystkie krakają, piszczą, płaczą, ale ani
trochę muzyki. Ta część Kenii którą dotąd zwiedziliśmy i
gdzie żyjemy jest dośc uboga w słodkie trele. Każdego poranka w
Chaaria budzi nas gulgot indyków. Jest to niestety jeden z
najbardziej ambitnych ptasich śpiewów, które pieszczą nasze uszy.
Całość podróży po Samburu i
wszelkie widoki urozmaicały termitiery, często stawiane kosztem
młodych drzew. Niestety nie było możliwości obejrzenia termitów
z bliska. Może w następnym parku.
Później czekał nas ekskluzywny
wypoczynek, ale o tym troszkę później, muszę zdjęcia o łącznej
wielkości 2,5mb ładowały mi się 45 minut z chwilami grozy że
wszystko trzeba będzie robić od początku, ale Opatrznośc dzisiaj
była łaskawa. Dalszym planem jest jak zwykle o 20:00 kolacja i
potem trzeba iść na oddział zadbać o pacjentów pozostawionych
tylko jednej biednej głowie pielęgniarki. A ostatnio pacjentów nam
obrodziło, więc trzeba być czujnym, bo różne numery się tutaj
dzieją. A na deser zdjęcia, z którymi już nie mam niestety sił i czasu się mordować (jak zwykle winę ponosi safaricom).