środa, 10 lipca 2013

Mzungu!

 Czołem,

Zegar z okolicznymi ptakami, ktoś wie jaki to gatunek?
Minęło pierwsze pięć dni naszego pobytu i już mamy mały wgląd na to jak wygląda praca na Czarnym Lądzie w jego jednej z biedniejszych części. Trzeba zaznaczyć że jest to jednak całkiem dobrze zorganizowany szpital, mimo wielu trudności i braku dostępu do sprzętów, które są u nas popularniejsze od kurzu. A mam na myśli przede wszystkim większość z tych sprzętów, które u nas są STERYLNE. Oczywiście nie brak sterylnych cewników, strzykawek i igieł, jednak brakuje opatrunków sterylnych, a przede wszystkim sterylnych rękawiczek, a od tego zależy co najmniej teoretyczna sterylność reszty sprzętu. Od razu zaznaczę, że to co piszę nie dotyczy sal operacyjnych, chodzi mi o sprzęt w izbie przyjęć. Sala chirurgiczna to świętość i jest najlepiej zaopatrzona według słów Artura, który dzisiaj cały dzień spędził właśnie tam.

Jako iż nie mam oporów ku temu, pozwoliłem sobie dyskutować po koleżeńsku z clinical officers na tematy między innymi sterylności, czy leczenia, oczywiście wyłącznie dla dobra pacjentów. Cieszący jest fakt, że są chętni do współpracy, można się wzajemnie od siebie wiele nauczyć, a przyjemność z dzielenia się swoją wiedzą niestety ciągle biczuje mnie za wszystkie dni, w których ani razu nie spojrzałem do książki. Na szczęście na razie wszystko jest jasne.


A teraz coś z zupełnie innej beczki.

Higiena przychodnich pacjentów jest bardzo często na miernym poziomie, co wynika może z braku bieżącej wody, może środków czystości, a może po prostu z bagatelizowania potrzeby codziennego mycia ciała czy zebów. Do tego dochodzi bardzo mała ilość placówek służby zdrowia, dlatego ratunkiem dla ludzi są szpitale takie jak ten w Chaarii. Nie ma lepszego sposobu na udowodnienie tego jak podzielenie się z wami przykładem.
Niech będzie nim pacjentka posługująca się językiem Samburu leżąca na oddziale damskich w, którym pomagam w tym tygodniu.
Wjazd na dziedziniec wspólnoty, a w tle karetka.
Nikt kompletnie jej nie rozumie. Była leczona na ciężka malarię i zapalenie płuc. Z racji że posługuje się językiem z dalekiej północy po prostu nikt nie zbierał od niej wywiadu... Kobieta zaczepiała mnie często, podawała rękę i pokazywała że boli ją głowa, coś tam macha jedną ręką nad przeciwległym przedramieniem i krzywymi grymasami starała się przekazać informacje. Jednak officer nie przejmował się tłumacząc, że po prostu się nie dogada. Po południu postanowiłem zajrzeć do niej, mimo że kompletnie nie znam żadnego afrykańskiego języka. Nieważne było to, że się nie rozumiemy i że niewiele specjalnego zrobiłem dla niej przepisujac jej tylko meloxicam i amoxycylinę, którą potem jednak wykresliliśmy. Przepisałem jej to na chatę, bo jak się okazało gdy łaskawie się ją zbadało to cierpiała od tygodnia na zapalenie żyły, spowodowanym prawdopodobnie terapią cetriaksonem, ale może i przez wenflon. Posłuchałem, ciśnionko zmierzyłem, pokrzywilismy się do siebie biadoląc we własnych językach. A wieczorem jak z Arturem zrobiliśmy mały obchód to podbiegła do mnie niesamowicie uradowana jak bardzo jej dobrze, mówiąc coś w Samburu i po swahili "mzungu!" i pokazując wszystkim rękę, ciągnąc mnie za sobą po oddziale i gadając do pielęgniarek, które i tak nic nie kapowały. Trzeba przyznać, że ludzie tutaj lubią, gdy obejrzy ich "biały lekarz". O tym mówił nam dr Beppe kiedy pytaliśmy czy możemy się pokazywać nocą na oddziałach. Powiedział żebyśmy chodzili jak często chcemy gdyż sama obecność i zainteresowanie podnosi ich na duchu sprawiając że czują się pod dobrą opieką. Wracając do poczatku przykładu – niestety w okolicach rozmawia się w około 70 różnych językach, wyobraźcie sobie pracę w takich warunkach. Szczęśliwie większość zna swahili lub kimeru.
Razem z Ericiem, clinical officerem, który jako pierwszy wdrożył nas w Chaaaria Hospital.

Z ciekawszych rzeczy, między przypadkami gruźlicy płucnej, gruźlicy otrzewnej, trądem, malariami, amebami czy zatruciami okolicznym, tradycyjnym piwskiem, było szycie rany spowodowanej atakiem... Maczetą. Mówią na nią tutaj albo panga, albo pangata, nie jestem jeszcze pewien. Jest to pospolity ostatni argument w rozmowie, lub sposób na rozładowanie stresów czy niejasności towarzyskich. Pierwotnym zastosowaniem jest cięcie drewna, ale to nudne. Miałem okazję szyć ranę faceta, który w wyniku ataku stracił jeden palec, a także miał podcięty (a la samobójczy emo) nadgarstek z dumnie tętniącą tętnicą, która cudem uniknęła rozcięcia. Przyszedłem do tego pacjenta już w trakcie szycia mając mozliwość je dokończyć, niestety niepocieszający był fakt, że... Ofiara nie ruszała drugim ani trzecim palcem. Obawiam się, ze officer średnio zrewidował ranę, ale ja tam się nie znam. Afryka.


1 komentarz:

  1. Ojej, maczeta... A ja jestem świeżo po dokumencie o masakrze w Rwandzie, więc ciekawostka wydała mi się raczej przygnębiająca.
    Pozdrawiam i powodzenia życzę! :)

    OdpowiedzUsuń